"Cześć"
Nie potrafiłam
przestać myśleć o moim ostatnim spotkaniu z Michaelem. Było mi
dziwnie ciężko. Czułam się tak, jakbym połknęła kamień ważący
trzy kilo, który dodatkowo obija się po wszystkich ściankach
żołądka. Nie chciałam przyznawać się
do tego, że to mogłoby być poczucie winy albo wyrzuty sumienia...
Coś dziwnego siedziało w mojej głowie, jakiś ludzik trzymający
na smyczy naszą wymianę zdań. Ktoś, kto twierdził, że sprawa
nie jest rozwiązana i trzeba dokończyć naszą rozmowę.
Ja.
Odwróciłam
się w stronę okna i do niego powoli podeszłam. Oparłam się
dłońmi o parapet i spojrzałam na świat za szybą.
Pościągano już z
ulic ozdoby świąteczne, na drzewach nie świeciły lampki. Śnieg
stopniał i na jego miejsce wstąpiła brązowa ciapa, której
tak bardzo nienawidziłam. Zawsze uważałam, że jak ma być śnieg
to tylko po kolana, a nie takie coś. Ni to woda, ni to błoto. Po co
to komu?
Wdrapałam się na
parapet i siedziałam teraz tak, że moje plecy dosłownie przytulały
się z zimną ścianą. Nogi miałam podkulone, czoło i nos stykało
się z szybą, która co chwilę parowała pod wpływem mojego
gorącego oddechu. Jedną rękę ułożyłam na brzuchu, druga
swobodnie zwisała obok rozgrzanego kaloryfera. Było mi dobrze,
ciepło i przez chwilę poczułam wcześniej nieznane mi uczucie.
Dookoła panowała zupełna cisza, kompletnie nic się nie odzywało,
nawet Gabrielle nie wydawała dziwnych odgłosów które
zwykle słychać aż z salonu. Z tej rozkoszy zamknęłam oczy i
zaczęłam wyobrażać sobie, że jestem sama. Wreszcie jestem sama.
To cudowne.
Niesamowite uczucie, w końcu mieć spokój. Nie ważne, na ile
czasu. Może być nawet pięć minut. Ale oddałabym wszystko, żeby
móc się tak kiedyś poczuć naprawdę. Żeby na chwilę moje
problemy zniknęły, nikt nie czepiał się o moje potargane włosy,
brudny podkoszulek, o to, że śpię do dwunastej i markuję w nocy
do czwartej.
- Bu! - usłyszałam
nagle. Gwałtownie otworzyłam oczy.
Nic nie było w
stanie opisać mojej wściekłości. Rozszarpanie Gabrielle,
powieszenie za nogę na słupie czy też powolna kąpiel w lawie nie
wynagrodziłaby mi t y c h straconych kilku minut.
- Czego chcesz? -
wysyczałam przez zaciśnięte zęby i posłałam jej gniewne
spojrzenie. Drgnęła lekko i weszła do mojego pokoju, przymykając
drzwi stopą. - Ej - warknęłam. - Zapomniałaś, że zwierzaki i
inne wybryki natury tu wstępu nie mają?
- Ha. Ale śmieszne
- odpowiedziała ironicznie. A jednak, cofnęła się dwa kroki do
tyłu. - Ktoś na ciebie na dole czeka.
- Kto?
- Jak zejdziesz to
się dowiesz. Zresztą, ja już sobie stąd idę. No wiesz, po
pierwsze nie mam tu wstępu, a po drugie taki przystojniak nie może
na ciebie czekać samotnie. Znając ciebie, przyjdziesz do niego
dopiero za pół godziny, bo ty się nigdy nigdzie nie
śpieszysz...
- Zamknij się już!
- krzyknęłam i cisnęłam w niej stronę świeczką.
Siedemnaście lat.
To ma siedemnaście lat.
O osiemnaście za
dużo.
- No wiesz co? -
prychnęła i podniosła przedmiot z podłogi. Podrzuciła go w
dłoni. - Na więcej cię nie stać, siostrzyczko?
- Masz szczęście,
że nie była zapalona - rzuciłam z uroczym uśmiechem,
zeskakując z drewnianego parapetu. Wypchnęłam Gabrielle za drzwi,
po czym sama wyszłam z pomieszczenia i zbiegłam schodami do przedpokoju.
Nikogo tam jednak nie zastałam. - Um... Halo?
- Do kogo dzwonisz?
- Zza rogu wyszedł Dylan. Uśmiechnął się lekko, podszedł do
mnie bliżej i układając rękę na mojej talii, musnął swoimi
ustami moje. - Mm, masz jakiś nowy błyszczyk czy coś?
- No jasne. -
Kiwnęłam głową. - Ślina. Smakuje ci?
- Fuuu - jęknął
i zaczął wycierać usta o rękaw bluzy. - No wiesz co?
- Ja ciebie też. - Pociągnęłam go za rękę do kuchni. Oparłam się o
blat i spytałam: - Po co przyszedłeś?
- Nie chcesz mnie
tutaj? - Udał obrażonego. No fakt, nie zabrzmiało to w ten sposób,
w jaki chciałam.
- Nie o to mi
chodziło...
- No przecież
wiem, Myszko - powiedział i oparł swoje ciało na moim. Podpierałam
się łokciami z tyłu o blat. - Mnie się nie da nie chcieć.
Wszyscy mnie pragną... Już to chyba kiedyś ustalaliśmy, prawda?
- Jasne. -
Przewróciłam teatralnie oczami. - A tak serio, to o co
chodzi?
- O nic. - Wzruszył
ramionami, napierając na mnie jeszcze bardziej. - Nie mogę już
odwiedzić swojej dziewczyny? - Zniżył głos, jego twarz była tak
blisko mojej, że prawie leżałam na blacie za mną. - Czemu się
ode mnie odsuwasz?
- Nie odsuwam się
- odparłam, podciągając się lekko do góry.
Zjeżdżałam w dół, chociaż wydawało się to niemożliwe
przez to, jak mocno przyciskał moje ciało swoim. - Ja po prostu...
Duszno tu, prawda?
Zaśmiał się. A
mnie naprawdę było ciepło, i to nie koniecznie przez sytuację
między mną a Dylanem. Chociaż - nie ukrywam - ona też miała
wpływ na to, że powietrza w jakiś dziwny sposób zaczęło
ubywać.
- Ale... Wracając
- wydusiłam. - Oczywiście, że możesz mnie odwiedzać. Ale w tym
domu wariatów?
- Jako twój
książę próbuję cię jakoś uratować.
- Czyli rozumiem,
że zostajesz na noc? - wyszeptałam prosto w jego usta.
Pokiwał delikatnie
głową, a ja się po prostu złamałam. Jak zawsze, zresztą,
uległam mu i go pocałowałam. Dosłownie wgryzłam się w jego
wargi, żądna krwi. Coś mnie w tym momencie opętało, zupełnie
zapomniałam o tym, gdzie jestem. O tym, że nadal jestem w domu, w
którym znajdują się trzy osoby poza nami, o tym, że właśnie
stłukłam szklankę ręką, o tym, że oplotłam jedną nogą
Dylana, a druga ledwo utrzymuje mnie na ziemi.
Jedną rękę
wplątałam w jego czarne włosy, drugą położyłam mu na szyi,
gładząc kciukiem kark. Tak, jak lubił. On (poza tym, że jego
ciało przylegało całkowicie do mojego), obiema dłońmi oplatał
moje plecy, tuż pod ramionami. Blat wbijał mi się w ciało, ale na
tyle poddałam się chwili, że prawie tego nie czułam.
- Ehkem.
Dylan odskoczył
ode mnie jak kopnięty prądem tak gwałtownie, że bosą stopą
nadepnął na jeden z kawałków rozbitej szklanki.
- Cholera - syknął
i złapał się za obolałą część ciała. Krwawiła, i to dość
mocno.
Popatrzyłam na
niewzruszonego niczym Toma.
- Nie przeklinaj -
skarcił go.
I coś we mnie
nagle pękło.
- Cicho bądź! -
krzyknęłam na niego. - Jak możesz być takim... Takim... Takim
egoistą?!
- Hope! - Dylan
położył mi dłoń na ramieniu. - To tylko małe skaleczenie... Już
jest dobrze, nie denerwuj się. - Wyraz jego twarzy był wręcz
błagalny, jakby wiedział, że zapowiada się awantura i zaraz
zacznę rzucać talerzami.
- Ale tu już nawet
nie chodzi o to! - Strzepnęłam jego dłoń. - Ty... Tom, dlaczego
taki jesteś? Czemu jesteś tak bardzo zapatrzony w siebie?!
Zmieniłeś wszystko! Wszystko, rozumiesz? Zmieniłeś mamę! Przez
ciebie jest teraz taka jak ty... Pewnie ci to pasuje, bo jest na każde
twoje skinienie palcem, co? - Zaśmiałam się. - Fajnie, że ci się
podoba. Ale wiesz co? Mi nie! Dzięki tobie, a właściwie przez
ciebie wszystko, wszystko się zmieniło!
- Lepiej przestań
tyle gadać - odparł spokojnie. - To, co wygadujesz nie ma żadnego
sensu. No i co? Może miałem wam pozwolić jeszcze na obściskiwanie
się na moim blacie w mojej kuchni?
- Jesteś
niemożliwy! - wrzasnęłam. - Twojej kuchni? Czy ty siebie w ogóle
słyszysz? Człowieku, nie jesteś pępkiem świata!
- Co tu się
dzieje? - Do kuchni wtargnęła mama, razem z Gabrielle. - O boże,
co się stało? - zapytała, patrząc na zakrwawionego Dylana i szkło
na podłodze.
- Teraz uważaj. -
Zaśmiał się do niej Tom. - Zaraz pewnie usłyszymy, że próbowałem
go zabić szklanką.
- Widzisz?
Widzisz?! O tym mówię! - Złapałam się za głowę. -
Nienawidzę cię! Ciebie i tej twojej rozwydrzonej córeczki!
Słyszycie? Zniszczyliście mi życie!
- Hope! - przerwała
mi ostro mama. - Idźcie już stąd. Idźcie do pokoju. Ja
posprzątam.
- Oni posprzątają
- poprawił ją Tom. - To oni strącili tę szklankę... A, właśnie.
Nie chcesz wiedzieć, co mógłbym zobaczyć, gdybym wszedł tu
kilka chwil później...
- Skończ! -
nakazała mama. - A wy. - Wskazała na nas palcem. - Do pokoju. Hope,
apteczka jest w łazience.
Spojrzałam na
Dylana, który stał ze spuszczoną głową. Zrobiło mi się
głupio, ale nie mogliśmy tak stać, więc wzięłam go pod ramie i
jakoś pomogłam mu się doczołgać do mojego pokoju. Na szczęście
bez przeszkód przeszliśmy schody, więc najgorsze było za
nami.
- Poczekaj...
Poczekaj tutaj - nakazałam, wskazując łóżko. - Zaraz
przyjdę.
Szybko wyszłam z
pokoju i zamknęłam się w łazience. Usiadłam na wannie i
schowałam twarz w dłoniach.
Nie rozpłaczesz
się. Nie możesz. Ty nie płaczesz. Rozumiesz? Od kiedy skończyłaś
osiemnaście lat nie uroniłaś łzy. Nie masz prawa się złamać.
Ostatni raz
rozpłakałam się równo w moje osiemnaste urodziny, kiedy
wszyscy o nich zapomnieli. Niby nic, ale jednak zrobiło mi się
przykro. Wtedy obiecałam sobie, że już się nie poddam i nie
udowodnię im, że jestem słaba, bo nie jestem. Poniżyli mnie przed
samą sobą, te wszystkie łzy które kiedyś spłynęły po
moich policzkach były oznaką słabości, która już nie
istnieje.
Poklepałam się
lekko po policzku, szybko wyciągnęłam apteczkę z szafki i
wróciłam do pokoju. Dylan siedział na łóżku i
wyciągał odłamek szkła ze stopy.
- Nie tak -
powiedziałam do niego. - Zrobisz sobie jeszcze większą krzywdę...
Daj. - Klęknęłam przed łóżkiem i delikatnie, pęsetą
wyjęłam trzy fragmenty (niegdyś) szklanki. Były drobniejsze, niż
kamyczki żwiru. - Dobrze, że je przynajmniej umyłeś.
- Że co? - udał
oburzenie. - Ja... Ał - syknął.
- Przepraszam -
jęknęłam. - Powinieneś wiedzieć, że woda utleniona piecze.
- Powinnaś mnie
uprzedzić.
- A ty co, dziecko? - zapytałam i między nami zapadło milczenie. Opatrzyłam
mu ranę tak, że nie musiał się martwić o żadne zakażenie,
jednak trochę kulał. Jak sobie tylko pomyślę, że jeszcze przed
chwilą miał szklankę, z której kiedyś piłam w podbiciu
stopy, to... Ykhy.
Popatrzyłam na
niego i od razu zrobiłam się cała czerwona. Swój
przenikliwy wzrok miał wbity we mnie, dosłownie czułam pod skórą
skaczące z miejsca na miejsce pytanie „co to było?”.
- Przepraszam. -
Spuściłam głowę. - Ja po prostu... Wiesz, że mam ich dość.
Serdecznie dość. A zwłaszcza Toma i Gabrielle, doprowadzają mnie
do szału. Gdybym mogła, to najchętniej bym się stąd
wyprowadziła...
- To się
wyprowadź. - Złapał mnie za rękę i usadowił obok niego na
łóżku.
- Żartujesz sobie?
- Ponownie się na niego popatrzyłam. - Niby gdzie? Nie mam
pieniędzy, więc się nie utrzymam, nie kupię ani nawet nie wynajmę
żadnego mieszkania. A, wiesz, nie widzi mi się żebranie u nich
kasy... Zwłaszcza w takiej sytuacji, po tym wszystkim.
- Nie to miałem na
myśli - odpowiedział i pogłaskał mnie po ręce. - Wprowadź się
do mnie.
- Żartujesz sobie?
- parsknęłam. - Nie ma mowy.
- Dlaczego? Podaj
mi jakiś sensowny powód.
- Przecież ci
mówiłam, że nie mam pieniędzy i w żaden sposób nie
będę mogła ci zapłacić. Daj spokój.
- Nie rozśmieszaj
mnie, Myszko. - Uśmiechnął się i objął ręką moje ramie.
Zdziwiona, popatrzyłam na dłoń gładzącą czarny sweter, po czym
wbiłam wzrok w podłogę. - Wiesz, mówię do ciebie, a ty
ewidentnie próbujesz mi udowodnić, że mnie nie słuchasz.
- Nie, to nie tak.
- Gwałtownie odwróciłam się w jego stronę. - Przecież
wiesz. Ale nie chcę być na waszym utrzymaniu za nic, poza tym twoi
rodzice pewnie mają coś przeciwko. Nie, to zdecydowanie zły
pomysł. Nie puszczą mnie stąd.
- A co oni mają do
gadania? Przecież sama mówiłaś, że jesteś już dorosła -
odpowiedział zgodnie z prawdą. A niech cię szlag, Dylan. Że też
wszystko musisz pamiętać. - No i nie do końca będziesz u nas za
nic...
Zrobiłam zdziwioną
minę, na co on poruszył brwiami w górę i w dół.
Nie tak cię
wychowałam, zboczeńcu. Zdecydowanie, to nie moja szkoła.
- Jesteś okropny!
- stwierdziłam i szturchnęłam go łokciem w brzuch.
- Ała... - jęknął
i złapał się za obolałe miejsce. - No wiesz... Ja dla ciebie tyle robię, a
ty...
- Nie ja, tylko
twoi rodzice - przerwałam mu. - A oni? Mają w tej sprawie dużo do
gadania. Nie chcę narazić się na gniew twojej matki kiedy dowie
się, że strąciłam jej ulubioną figurkę w łazience.
- Oni sami cię do
nas zapraszali! - odparł z entuzjazmem. Coś mi tu nie pasuje, za
bardzo próbujesz mnie przekonać. - Uwielbiają cię!
- No nie wiem. -
Pokręciłam głową i złapałam go za rękę. - To dla mnie ciężka
decyzja.
- Ale czemu?! Nie
ma nic do myślenia! Jutro sylwester, który wszyscy spędzamy
u mnie w domu. Spakujesz się dzisiaj, jutro zawieziemy wszystkie
rzeczy i po sprawie. Zostaniesz, a jeśli ci się nie spodoba to
wrócisz. Przecież nie mieszkamy daleko od siebie... Ledwie
pięć kilometrów. Nie daj się prosić, kochanie...
- Ale ja... -
zająknęłam się. W sumie, co mi szkodzi? - Dobrze - zdecydowałam.
- Trzeba powiedzieć twoim rodzicom. I moim... Boże, nie dotrwam do
jutra, zabiją mnie.
- Powiesz im, jak
będziemy wychodzić z domu. - Pocałował mnie w czoło. - A moi
dowiedzą się jutro, przyjedziemy trochę wcześniej. Zobaczysz,
będzie super. Mamy wolny pokój, spodoba ci się.
- Osobny pokój?
- spytałam cicho mając nadzieję, że nie usłyszy. A niech cię
szlag razy 2.
- Możesz spać ze
mną, jeśli tak bardzo chcesz. - Zaśmiał się, a ja tradycyjnie
spaliłam buraka. - To urocze, skarbie - dodał z uśmiechem i
pstryknął mnie w nos. - W sumie, to bardzo dobry pomysł. Będziemy
mieć więcej czasu dla siebie.
Jasne. Już to
widzę.
To była strasznie
spontaniczna decyzja. Na pewno szybka i nie byłam pewna, czy później
nie będę tego żałować. Ale jak to mówią, żyje się raz,
a ja nie mogę wytrzymać już w tym domu. Tak naprawdę to Dylan
spadł mi z nieba z tą propozycją, ale zdziwiła mnie jego
nahalność. Co prawda cieszyłam się i przez myśl przeszło mi
nawet, że może jednak zaczyna robić kolejne, poważniejsze kroki w
naszym związku. Byliśmy młodzi i nawet nie chcieliśmy rozmawiać
o rzeczach typu ślub, co dopiero dzieci, ale jednak mieliśmy już
swoje lata i wypadałoby choćby zasygnalizować chęć zmiany. To
było dla mnie tak odległe, a zarazem tak niesamowite.
~*~
-
Jesteśmy!
Podałam
Dylanowi skórzaną kurtkę, którą powiesił obok
swojej, a trzy torby schowałam za szafą w przedpokoju. Zdjęłam
buty, poprawiłam czerwoną koszulę w kratę i spojrzałam na niego
lekko zmieszana. Chciałam się wycofać, ale nie było już
możliwości. Poczułam nagłą falę ciepła, gdy pani Angelica
weszła do pomieszczenia.
- Cześć,
młodzi - przywitała się z uśmiechem. Miała na sobie czarne,
obcisłe spodnie i białą, jedwabną koszulę wsadzoną w spodnie.
Zawsze lubiła się stroić, nawet gdy była sama w domu. - Co tak
wcześnie? O, Hope! - zwróciła się do mnie. - Jak ja cię
dawno nie widziałam, kochana. Co u ciebie?
- Dzień
dobry - wydusiłam tylko i spojrzałam na swojego chłopaka.
- Mamo,
możemy porozmawiać? - zapytał. Zaniepokoiła się lekko, co było
bardzo widoczne. - Nie, nie masz się czym martwić. Hope, poczekasz
na mnie na górze?
Skinęłam
głową i szybko pobiegłam na piętro do pokoju chłopaka.
Zamknęłam szybko drzwi i walnęłam się na łóżko.
Dosłownie, pierwsze co zrobiłam po upewnieniu się, że jestem
szczelnie zamknięta w pomieszczeniu, to ukrycie głowy w poduszkach.
Nie chciałam słuchać ich rozmowy na temat tego, czy mogę zostać
czy nie.
Po
piętnastu minutach drzwi skrzypnęły i na ich miejscu pojawił się
Dylan, trzymający w rękach moje czarne walizki i torbę.
Znowu
zapomniał ich naoliwić.
- I co? - jęknęłam, odgarniając włosy z twarzy.
- Niestety...
- Mówiłam, że to bez sensu. Mówiłam, ale nie, ty
wiesz lepiej. I jak ja się teraz w domu pokażę? Wyrzucą mnie
szybciej, niż zdążę tam wejść! Byłoby lepiej, gdybym się nie
zgodziła i jutro po prostu wróciła do domu...
No tak. Rodzice, to jest mama i Tom nie przyjęli tego pozytywnie, a
przynajmniej moja rodzicielka. Była w szoku, chciała mnie udusić,
krzyczała, płakała i lamentowała, że już jej nie kocham. Tom
powiedział tylko ciche „No nareszcie” i wyszedł z przedpokoju,
a Gabrielle skakała z radości, piszczała, wrzeszczała, że
zamawia mój pokój dopóki nie dostała parasolką
po plecach.
- ...możesz zostać - dokończył. Wryło mnie w łóżko,
dosłownie. Na dodatek zrobiło mi się strasznie głupio.
- Ale przecież powiedziałeś, że...
- Wiem, co mówiłem. - Uśmiechnął się i wreszcie ruszył z
miejsca, odkładając bagaż obok szafy. Przeciągnął się,
spojrzał na zegarek i dodał: - Mamy całe dwie godziny, zanim
reszta przyjdzie. Co robimy?
I znowu ten gest. To się zaczęło robić z czasem irytujące.
- Sprzątamy - oświadczyłam, rozglądając się dookoła. - Twoi
rodzice już pojechali?
- Tak, dlatego nie było mnie tak długo. Grzecznie czekałem, aż
się wreszcie wyniosą. - Wyszczerzył się.
- Mówiłam ci już, że jesteś okropny? - zapytałam.
- No jasne. Po trzech miesiącach od rozpoczęcia naszego związku
przestałem liczyć.
- Ha, bardzo śmieszne - powiedziałam ironicznie. - A teraz, mój
drogi, czas na to, co kochasz najbardziej. Łap za ulubioną szmatkę
i ogarnij swój salon, figurki twojej mamy same się nie
wyczyszczą.
-
And
I'm far, far away! With my head up in the clouds... And I'm far, far
away! With my feet down in the crowds...
* - śpiewałam, zagłuszając radio
podczas zamiatania podłogi. Nikogo nie było w pokoju, więc od
czasu do czasu wykonałam jakiś super zaawansowany taneczny ruch, na
przykład gwałtowne przechylenie szczotki i śpiewanie dla niej
piosenki.
Czułam się po prostu wyśmienicie, bo Dylan poszedł wziąć
prysznic i dał mi chwilę spokoju. Skakałam po sofach, głośno
śpiewałam, machałam moim mikrofonem we wszystkie strony a i tak
nikt tego nie widział ani nie słyszał, bo muzyka była za głośno
i byłam sama w pokoju.
Zeskoczyłam z zamkniętymi oczami ze skórzanej kanapy,
potrząsnęłam kilka razy głową, zrobiłam idealny piruet i nagle na
kogoś wpadłam, a moją twarz opatulił miękki, pachnący bardzo
znajomo materiał. Gwałtownie otworzyłam oczy, orientując się,
skąd pochodzi zapach i zrobiłam pięć ogromnych kroków w
tył, prawie potykając się o upuszczoną miotłę.
Nigdy nie należałaś do moich ulubionych, tyle ci powiem.
- Niezły występ - skomentował Dylan, uśmiechając się od ucha do
ucha.
Spuściłam głowę. Nie tylko dlatego, że moje moje policzki i cała
twarz przybrały odcieniu cegły. Powodem była również chęć
uniknięcia kontaktu wzrokowego z towarzyszem mojego chłopaka.
- Długo tu stoicie? - zapytałam, bawiąc się trzecim guzikiem
koszuli. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Od połowy piosenki - odparł Black. Zebrałam w sobie siły
myśląc, że nie mogę cały dzień tak przestać i podniosłam
głowę. Przez chwilę staliśmy w milczeniu, dosłownie kilkanaście
sekund, a dla mnie to była wieczność.
-
Cześć - odezwał się wreszcie Michael. Lewą stopą, a właściwie
butem kreślił na podłodze różne kształty, ręce miał
złączone i spuszczone przed sobą. Mina była... No właśnie, nie
wyrażał żadnych uczuć, a jednak powiedział to tak łagodnie.
Spojrzał w dół, widocznie jak ja starał się uniknąć
nawiązania kontaktu wzrokowego. Wyglądał tak niewinnie... Aż
zrobiło mi się przykro przez to, jak się zachowałam kilka dni
temu.
A teraz, zwyczajnie nie wiedziałam, co mam robić.
* Slade - Far, far away
~~~~~~~~~~~
Dziękuję! Dziękuję wszystkim z całego serca za miłe komentarze.
Naprawdę, jestem serio zdziwiona tak pozytywną reakcją na tamten rozdział, bo według mnie był kompletną klapą.
I właśnie dlatego, wstawiam rozdział szybciej. Szok, na wcześniejszy czekaliście bardzo długo, a tu nawet nie minął tydzień.
Miałam dodać jutro, ale że cały dzień mam zaplanowany, nie chciałam wrzucić go zbyt późno.
He. Dobre. :')
Tak serio to całe walentynki przesiedzę z kieliszkiem soku pomarańczowego w ręce, przy Michaelu. Sama sami w domu. ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Nieważne. A Wy? Jak bawicie się w walentynki?
Ktoś z Was w ogóle zaczyna ferie? Jeśli tak... Och, Wy szczęśnicy (jest coś takiego?)! Tak Wam zazdroszczę... Ja już jestem dwa tygodnie po.
No i chora też jestem, ale to nieistotne.
AHA! Jeszcze jedna, ważna sprawa.
Jak podoba się nowy szablon? Jest piękny, prawda? [kilk tutaj] <-- O, stąd.
Przeciągam, jak zwykle. Dziękuję za uwagę, pozdrawiam, Malffu. ♥
Tak bardzo szaleję za tym gifem...
No nareszcie ! tak ja własnie zaczełam ferie hihi i nie mam specjalnych planów ani na walentynki ani na ferie :') Tak wlasnie pije sok pomaranczowy,polecam,a co do rozdziału tak jak zwykle idealny,więc Cię nie zadziwiłam,pomimo tego ze za Dylanem nie przepadam (tak team Michael) XD a jak wreszcie się pojawili w pokoju to co ? to koniec ? oh lubisz nas torturować :( Mam nadzieję,ze za tydzień znowu do Ciebie wpadnę i przeczytam co wymyśliłaś:(( pozdrawiam, Angelika ;*
OdpowiedzUsuńZACZYNAMY FERIE! BĘDĄ IMPREZY I TOTALNY CHILL OUT (nwm jak to się pisze XDD ) Ale tak btw. Rozdział super. Czekałam na Michaela i czekałam. No i się doczekałam. Malutko, ale jest, c' nie? c; no. Także ten. Nie wiem co jeszcze powiedzieć, więc nie będę nic na siłę tu wciskać. Życzę weny i pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń~Bunia c:
Świetny rozdział. I kurka poproszę więcej Michaela ; D
OdpowiedzUsuńWitam.
OdpowiedzUsuńNiestety też jestem już po feriach :c
No, ale przyznam, że masz talent.
Podoba mi się Twój styl pisania.
Piszesz ciekawie.
Notka bardzo mi się spodobała :3 Troszkę mało o Michaelu, no ale zawsze coś :)
Co do szablonu, jest śliczny <3
Pozdrawiam i życzę weny!
Super rozdział. Wybacz, że dopiero teraz, ale miałam dużo roboty w szkole. Mikuś Mikuś. Ach, niech oni się w końcu polubią (Hope i Michael), bo to naprawdę męczące, jak tak ciągle się kłócą. No, ale czekajmy, może się doczekamy. Pozdrawiam i życzę weny.
OdpowiedzUsuńLilia :)
Moje ferie trwają ;) co… pozwoliło mi wrócić.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za dłuuuugą nieobecność na Twoim blogu, dzisiaj każdego przepraszam, ale nie było innej możliwości. Nawarstwiło się na mnie kilka spraw i nawet na swoim blogu musiałam zrobić przerwę. Chyba koniec z tym "wolnym" :) Mam nadzieję!
Nadrobiłam wszystko, czego nie przeczytałam i jestem pod wielkim wrażeniem.
Muszę to pisać? Doskonale wiesz, że jesteś doskonała! ;)
Pozdrawiam i zapraszam do siebie,
Paulina