piątek, 13 lutego 2015

Rozdział 14

"Cześć"

Nie potrafiłam przestać myśleć o moim ostatnim spotkaniu z Michaelem. Było mi dziwnie ciężko. Czułam się tak, jakbym połknęła kamień ważący trzy kilo, który dodatkowo obija się po wszystkich ściankach żołądka. Nie chciałam przyznawać się do tego, że to mogłoby być poczucie winy albo wyrzuty sumienia... Coś dziwnego siedziało w mojej głowie, jakiś ludzik trzymający na smyczy naszą wymianę zdań. Ktoś, kto twierdził, że sprawa nie jest rozwiązana i trzeba dokończyć naszą rozmowę.
Ja.
Odwróciłam się w stronę okna i do niego powoli podeszłam. Oparłam się dłońmi o parapet i spojrzałam na świat za szybą.
Pościągano już z ulic ozdoby świąteczne, na drzewach nie świeciły lampki. Śnieg stopniał i na jego miejsce wstąpiła brązowa ciapa, której tak bardzo nienawidziłam. Zawsze uważałam, że jak ma być śnieg to tylko po kolana, a nie takie coś. Ni to woda, ni to błoto. Po co to komu?
Wdrapałam się na parapet i siedziałam teraz tak, że moje plecy dosłownie przytulały się z zimną ścianą. Nogi miałam podkulone, czoło i nos stykało się z szybą, która co chwilę parowała pod wpływem mojego gorącego oddechu. Jedną rękę ułożyłam na brzuchu, druga swobodnie zwisała obok rozgrzanego kaloryfera. Było mi dobrze, ciepło i przez chwilę poczułam wcześniej nieznane mi uczucie. Dookoła panowała zupełna cisza, kompletnie nic się nie odzywało, nawet Gabrielle nie wydawała dziwnych odgłosów które zwykle słychać aż z salonu. Z tej rozkoszy zamknęłam oczy i zaczęłam wyobrażać sobie, że jestem sama. Wreszcie jestem sama.
To cudowne. Niesamowite uczucie, w końcu mieć spokój. Nie ważne, na ile czasu. Może być nawet pięć minut. Ale oddałabym wszystko, żeby móc się tak kiedyś poczuć naprawdę. Żeby na chwilę moje problemy zniknęły, nikt nie czepiał się o moje potargane włosy, brudny podkoszulek, o to, że śpię do dwunastej i markuję w nocy do czwartej.
- Bu! - usłyszałam nagle. Gwałtownie otworzyłam oczy.
Nic nie było w stanie opisać mojej wściekłości. Rozszarpanie Gabrielle, powieszenie za nogę na słupie czy też powolna kąpiel w lawie nie wynagrodziłaby mi   t y c h  straconych kilku minut.
- Czego chcesz? - wysyczałam przez zaciśnięte zęby i posłałam jej gniewne spojrzenie. Drgnęła lekko i weszła do mojego pokoju, przymykając drzwi stopą. - Ej - warknęłam. - Zapomniałaś, że zwierzaki i inne wybryki natury tu wstępu nie mają?
- Ha. Ale śmieszne - odpowiedziała ironicznie. A jednak, cofnęła się dwa kroki do tyłu. - Ktoś na ciebie na dole czeka.
- Kto?
- Jak zejdziesz to się dowiesz. Zresztą, ja już sobie stąd idę. No wiesz, po pierwsze nie mam tu wstępu, a po drugie taki przystojniak nie może na ciebie czekać samotnie. Znając ciebie, przyjdziesz do niego dopiero za pół godziny, bo ty się nigdy nigdzie nie śpieszysz...
- Zamknij się już! - krzyknęłam i cisnęłam w niej stronę świeczką.
Siedemnaście lat. To ma siedemnaście lat.
O osiemnaście za dużo.
- No wiesz co? - prychnęła i podniosła przedmiot z podłogi. Podrzuciła go w dłoni. - Na więcej cię nie stać, siostrzyczko?
- Masz szczęście, że nie była zapalona - rzuciłam z uroczym uśmiechem, zeskakując z drewnianego parapetu. Wypchnęłam Gabrielle za drzwi, po czym sama wyszłam z pomieszczenia i zbiegłam schodami do przedpokoju. Nikogo tam jednak nie zastałam. - Um... Halo?
- Do kogo dzwonisz? - Zza rogu wyszedł Dylan. Uśmiechnął się lekko, podszedł do mnie bliżej i układając rękę na mojej talii, musnął swoimi ustami moje. - Mm, masz jakiś nowy błyszczyk czy coś?
- No jasne. - Kiwnęłam głową. - Ślina. Smakuje ci?
- Fuuu - jęknął i zaczął wycierać usta o rękaw bluzy. - No wiesz co?
- Ja ciebie też. - Pociągnęłam go za rękę do kuchni. Oparłam się o blat i spytałam: - Po co przyszedłeś?
- Nie chcesz mnie tutaj? - Udał obrażonego. No fakt, nie zabrzmiało to w ten sposób, w jaki chciałam.
- Nie o to mi chodziło...
- No przecież wiem, Myszko - powiedział i oparł swoje ciało na moim. Podpierałam się łokciami z tyłu o blat. - Mnie się nie da nie chcieć. Wszyscy mnie pragną... Już to chyba kiedyś ustalaliśmy, prawda?
- Jasne. - Przewróciłam teatralnie oczami. - A tak serio, to o co chodzi?
- O nic. - Wzruszył ramionami, napierając na mnie jeszcze bardziej. - Nie mogę już odwiedzić swojej dziewczyny? - Zniżył głos, jego twarz była tak blisko mojej, że prawie leżałam na blacie za mną. - Czemu się ode mnie odsuwasz?
- Nie odsuwam się - odparłam, podciągając się lekko do góry. Zjeżdżałam w dół, chociaż wydawało się to niemożliwe przez to, jak mocno przyciskał moje ciało swoim. - Ja po prostu... Duszno tu, prawda?
Zaśmiał się. A mnie naprawdę było ciepło, i to nie koniecznie przez sytuację między mną a Dylanem. Chociaż - nie ukrywam - ona też miała wpływ na to, że powietrza w jakiś dziwny sposób zaczęło ubywać.
- Ale... Wracając - wydusiłam. - Oczywiście, że możesz mnie odwiedzać. Ale w tym domu wariatów?
- Jako twój książę próbuję cię jakoś uratować.
- Czyli rozumiem, że zostajesz na noc? - wyszeptałam prosto w jego usta.
Pokiwał delikatnie głową, a ja się po prostu złamałam. Jak zawsze, zresztą, uległam mu i go pocałowałam. Dosłownie wgryzłam się w jego wargi, żądna krwi. Coś mnie w tym momencie opętało, zupełnie zapomniałam o tym, gdzie jestem. O tym, że nadal jestem w domu, w którym znajdują się trzy osoby poza nami, o tym, że właśnie stłukłam szklankę ręką, o tym, że oplotłam jedną nogą Dylana, a druga ledwo utrzymuje mnie na ziemi.
Jedną rękę wplątałam w jego czarne włosy, drugą położyłam mu na szyi, gładząc kciukiem kark. Tak, jak lubił. On (poza tym, że jego ciało przylegało całkowicie do mojego), obiema dłońmi oplatał moje plecy, tuż pod ramionami. Blat wbijał mi się w ciało, ale na tyle poddałam się chwili, że prawie tego nie czułam.
- Ehkem. 
Dylan odskoczył ode mnie jak kopnięty prądem tak gwałtownie, że bosą stopą nadepnął na jeden z kawałków rozbitej szklanki.
- Cholera - syknął i złapał się za obolałą część ciała. Krwawiła, i to dość mocno.
Popatrzyłam na niewzruszonego niczym Toma.
- Nie przeklinaj - skarcił go.
I coś we mnie nagle pękło.
- Cicho bądź! - krzyknęłam na niego. - Jak możesz być takim... Takim... Takim egoistą?!
- Hope! - Dylan położył mi dłoń na ramieniu. - To tylko małe skaleczenie... Już jest dobrze, nie denerwuj się. - Wyraz jego twarzy był wręcz błagalny, jakby wiedział, że zapowiada się awantura i zaraz zacznę rzucać talerzami.
- Ale tu już nawet nie chodzi o to! - Strzepnęłam jego dłoń. - Ty... Tom, dlaczego taki jesteś? Czemu jesteś tak bardzo zapatrzony w siebie?! Zmieniłeś wszystko! Wszystko, rozumiesz? Zmieniłeś mamę! Przez ciebie jest teraz taka jak ty... Pewnie ci to pasuje, bo jest na każde twoje skinienie palcem, co? - Zaśmiałam się. - Fajnie, że ci się podoba. Ale wiesz co? Mi nie! Dzięki tobie, a właściwie przez ciebie wszystko, wszystko  się zmieniło!
- Lepiej przestań tyle gadać - odparł spokojnie. - To, co wygadujesz nie ma żadnego sensu. No i co? Może miałem wam pozwolić jeszcze na obściskiwanie się na moim blacie w mojej kuchni?
- Jesteś niemożliwy! - wrzasnęłam. - Twojej kuchni? Czy ty siebie w ogóle słyszysz? Człowieku, nie jesteś pępkiem świata!
- Co tu się dzieje? - Do kuchni wtargnęła mama, razem z Gabrielle. - O boże, co się stało? - zapytała, patrząc na zakrwawionego Dylana i szkło na podłodze.
- Teraz uważaj. - Zaśmiał się do niej Tom. - Zaraz pewnie usłyszymy, że próbowałem go zabić szklanką.
- Widzisz? Widzisz?! O tym mówię! - Złapałam się za głowę. - Nienawidzę cię! Ciebie i tej twojej rozwydrzonej córeczki! Słyszycie? Zniszczyliście mi życie!
- Hope! - przerwała mi ostro mama. - Idźcie już stąd. Idźcie do pokoju. Ja posprzątam.
- Oni posprzątają - poprawił ją Tom. - To oni strącili tę szklankę... A, właśnie. Nie chcesz wiedzieć, co mógłbym zobaczyć, gdybym wszedł tu kilka chwil później...
- Skończ! - nakazała mama. - A wy. - Wskazała na nas palcem. - Do pokoju. Hope, apteczka jest w łazience.
Spojrzałam na Dylana, który stał ze spuszczoną głową. Zrobiło mi się głupio, ale nie mogliśmy tak stać, więc wzięłam go pod ramie i jakoś pomogłam mu się doczołgać do mojego pokoju. Na szczęście bez przeszkód przeszliśmy schody, więc najgorsze było za nami.
- Poczekaj... Poczekaj tutaj - nakazałam, wskazując łóżko. - Zaraz przyjdę.
Szybko wyszłam z pokoju i zamknęłam się w łazience. Usiadłam na wannie i schowałam twarz w dłoniach.
Nie rozpłaczesz się. Nie możesz. Ty nie płaczesz. Rozumiesz? Od kiedy skończyłaś osiemnaście lat nie uroniłaś łzy. Nie masz prawa się złamać.
Ostatni raz rozpłakałam się równo w moje osiemnaste urodziny, kiedy wszyscy o nich zapomnieli. Niby nic, ale jednak zrobiło mi się przykro. Wtedy obiecałam sobie, że już się nie poddam i nie udowodnię im, że jestem słaba, bo nie jestem. Poniżyli mnie przed samą sobą, te wszystkie łzy które kiedyś spłynęły po moich policzkach były oznaką słabości, która już nie istnieje.
Poklepałam się lekko po policzku, szybko wyciągnęłam apteczkę z szafki i wróciłam do pokoju. Dylan siedział na łóżku i wyciągał odłamek szkła ze stopy.
- Nie tak - powiedziałam do niego. - Zrobisz sobie jeszcze większą krzywdę... Daj. - Klęknęłam przed łóżkiem i delikatnie, pęsetą wyjęłam trzy fragmenty (niegdyś) szklanki. Były drobniejsze, niż kamyczki żwiru. - Dobrze, że je przynajmniej umyłeś.
- Że co? - udał oburzenie. - Ja... Ał - syknął.
- Przepraszam - jęknęłam. - Powinieneś wiedzieć, że woda utleniona piecze.
- Powinnaś mnie uprzedzić.
- A ty co, dziecko? - zapytałam i między nami zapadło milczenie. Opatrzyłam mu ranę tak, że nie musiał się martwić o żadne zakażenie, jednak trochę kulał. Jak sobie tylko pomyślę, że jeszcze przed chwilą miał szklankę, z której kiedyś piłam w podbiciu stopy, to... Ykhy.
Popatrzyłam na niego i od razu zrobiłam się cała czerwona. Swój przenikliwy wzrok miał wbity we mnie, dosłownie czułam pod skórą skaczące z miejsca na miejsce pytanie „co to było?”.
- Przepraszam. - Spuściłam głowę. - Ja po prostu... Wiesz, że mam ich dość. Serdecznie dość. A zwłaszcza Toma i Gabrielle, doprowadzają mnie do szału. Gdybym mogła, to najchętniej bym się stąd wyprowadziła...
- To się wyprowadź. - Złapał mnie za rękę i usadowił obok niego na łóżku.
- Żartujesz sobie? - Ponownie się na niego popatrzyłam. - Niby gdzie? Nie mam pieniędzy, więc się nie utrzymam, nie kupię ani nawet nie wynajmę żadnego mieszkania. A, wiesz, nie widzi mi się żebranie u nich kasy... Zwłaszcza w takiej sytuacji, po tym wszystkim.
- Nie to miałem na myśli - odpowiedział i pogłaskał mnie po ręce. - Wprowadź się do mnie.
- Żartujesz sobie? - parsknęłam. - Nie ma mowy.
- Dlaczego? Podaj mi jakiś sensowny powód.
- Przecież ci mówiłam, że nie mam pieniędzy i w żaden sposób nie będę mogła ci zapłacić. Daj spokój.
- Nie rozśmieszaj mnie, Myszko. - Uśmiechnął się i objął ręką moje ramie. Zdziwiona, popatrzyłam na dłoń gładzącą czarny sweter, po czym wbiłam wzrok w podłogę. - Wiesz, mówię do ciebie, a ty ewidentnie próbujesz mi udowodnić, że mnie nie słuchasz.
- Nie, to nie tak. - Gwałtownie odwróciłam się w jego stronę. - Przecież wiesz. Ale nie chcę być na waszym utrzymaniu za nic, poza tym twoi rodzice pewnie mają coś przeciwko. Nie, to zdecydowanie zły pomysł. Nie puszczą mnie stąd.
- A co oni mają do gadania? Przecież sama mówiłaś, że jesteś już dorosła - odpowiedział zgodnie z prawdą. A niech cię szlag, Dylan. Że też wszystko musisz pamiętać. - No i nie do końca będziesz u nas za nic...
Zrobiłam zdziwioną minę, na co on poruszył brwiami w górę i w dół.
Nie tak cię wychowałam, zboczeńcu. Zdecydowanie, to nie moja szkoła.
- Jesteś okropny! - stwierdziłam i szturchnęłam go łokciem w brzuch.
- Ała... - jęknął i złapał się za obolałe miejsce. - No wiesz... Ja dla ciebie tyle robię, a ty...
- Nie ja, tylko twoi rodzice - przerwałam mu. - A oni? Mają w tej sprawie dużo do gadania. Nie chcę narazić się na gniew twojej matki kiedy dowie się, że strąciłam jej ulubioną figurkę w łazience.
- Oni sami cię do nas zapraszali! - odparł z entuzjazmem. Coś mi tu nie pasuje, za bardzo próbujesz mnie przekonać. - Uwielbiają cię!
- No nie wiem. - Pokręciłam głową i złapałam go za rękę. - To dla mnie ciężka decyzja.
- Ale czemu?! Nie ma nic do myślenia! Jutro sylwester, który wszyscy spędzamy u mnie w domu. Spakujesz się dzisiaj, jutro zawieziemy wszystkie rzeczy i po sprawie. Zostaniesz, a jeśli ci się nie spodoba to wrócisz. Przecież nie mieszkamy daleko od siebie... Ledwie pięć kilometrów. Nie daj się prosić, kochanie...
- Ale ja... - zająknęłam się. W sumie, co mi szkodzi? - Dobrze - zdecydowałam. - Trzeba powiedzieć twoim rodzicom. I moim... Boże, nie dotrwam do jutra, zabiją mnie.
- Powiesz im, jak będziemy wychodzić z domu. - Pocałował mnie w czoło. - A moi dowiedzą się jutro, przyjedziemy trochę wcześniej. Zobaczysz, będzie super. Mamy wolny pokój, spodoba ci się.
- Osobny pokój? - spytałam cicho mając nadzieję, że nie usłyszy. A niech cię szlag razy 2.
- Możesz spać ze mną, jeśli tak bardzo chcesz. - Zaśmiał się, a ja tradycyjnie spaliłam buraka. - To urocze, skarbie - dodał z uśmiechem i pstryknął mnie w nos. - W sumie, to bardzo dobry pomysł. Będziemy mieć więcej czasu dla siebie.
Jasne. Już to widzę.
To była strasznie spontaniczna decyzja. Na pewno szybka i nie byłam pewna, czy później nie będę tego żałować. Ale jak to mówią, żyje się raz, a ja nie mogę wytrzymać już w tym domu. Tak naprawdę to Dylan spadł mi z nieba z tą propozycją, ale zdziwiła mnie jego nahalność. Co prawda cieszyłam się i przez myśl przeszło mi nawet, że może jednak zaczyna robić kolejne, poważniejsze kroki w naszym związku. Byliśmy młodzi i nawet nie chcieliśmy rozmawiać o rzeczach typu ślub, co dopiero dzieci, ale jednak mieliśmy już swoje lata i wypadałoby choćby zasygnalizować chęć zmiany. To było dla mnie tak odległe, a zarazem tak niesamowite.

~*~

- Jesteśmy!
Podałam Dylanowi skórzaną kurtkę, którą powiesił obok swojej, a trzy torby schowałam za szafą w przedpokoju. Zdjęłam buty, poprawiłam czerwoną koszulę w kratę i spojrzałam na niego lekko zmieszana. Chciałam się wycofać, ale nie było już możliwości. Poczułam nagłą falę ciepła, gdy pani Angelica weszła do pomieszczenia.
- Cześć, młodzi - przywitała się z uśmiechem. Miała na sobie czarne, obcisłe spodnie i białą, jedwabną koszulę wsadzoną w spodnie. Zawsze lubiła się stroić, nawet gdy była sama w domu. - Co tak wcześnie? O, Hope! - zwróciła się do mnie. - Jak ja cię dawno nie widziałam, kochana. Co u ciebie?
- Dzień dobry - wydusiłam tylko i spojrzałam na swojego chłopaka.
- Mamo, możemy porozmawiać? - zapytał. Zaniepokoiła się lekko, co było bardzo widoczne. - Nie, nie masz się czym martwić. Hope, poczekasz na mnie na górze?
Skinęłam głową i szybko pobiegłam na piętro do pokoju chłopaka. Zamknęłam szybko drzwi i walnęłam się na łóżko. Dosłownie, pierwsze co zrobiłam po upewnieniu się, że jestem szczelnie zamknięta w pomieszczeniu, to ukrycie głowy w poduszkach. Nie chciałam słuchać ich rozmowy na temat tego, czy mogę zostać czy nie.
Po piętnastu minutach drzwi skrzypnęły i na ich miejscu pojawił się Dylan, trzymający w rękach moje czarne walizki i torbę.
Znowu zapomniał ich naoliwić.
- I co? - jęknęłam, odgarniając włosy z twarzy.
- Niestety... 
- Mówiłam, że to bez sensu. Mówiłam, ale nie, ty wiesz lepiej. I jak ja się teraz w domu pokażę? Wyrzucą mnie szybciej, niż zdążę tam wejść! Byłoby lepiej, gdybym się nie zgodziła i jutro po prostu wróciła do domu...
No tak. Rodzice, to jest mama i Tom nie przyjęli tego pozytywnie, a przynajmniej moja rodzicielka. Była w szoku, chciała mnie udusić, krzyczała, płakała i lamentowała, że już jej nie kocham. Tom powiedział tylko ciche „No nareszcie” i wyszedł z przedpokoju, a Gabrielle skakała z radości, piszczała, wrzeszczała, że zamawia mój pokój dopóki nie dostała parasolką po plecach.
- ...możesz zostać - dokończył. Wryło mnie w łóżko, dosłownie. Na dodatek zrobiło mi się strasznie głupio.
- Ale przecież powiedziałeś, że...
- Wiem, co mówiłem. - Uśmiechnął się i wreszcie ruszył z miejsca, odkładając bagaż obok szafy. Przeciągnął się, spojrzał na zegarek i dodał: - Mamy całe dwie godziny, zanim reszta przyjdzie. Co robimy?
I znowu ten gest. To się zaczęło robić z czasem irytujące.
- Sprzątamy - oświadczyłam, rozglądając się dookoła. - Twoi rodzice już pojechali?
- Tak, dlatego nie było mnie tak długo. Grzecznie czekałem, aż się wreszcie wyniosą. - Wyszczerzył się.
- Mówiłam ci już, że jesteś okropny? - zapytałam.
- No jasne. Po trzech miesiącach od rozpoczęcia naszego związku przestałem liczyć.
- Ha, bardzo śmieszne - powiedziałam ironicznie. - A teraz, mój drogi, czas na to, co kochasz najbardziej. Łap za ulubioną szmatkę i ogarnij swój salon, figurki twojej mamy same się nie wyczyszczą.


- And I'm far, far away! With my head up in the clouds... And I'm far, far away! With my feet down in the crowds... * - śpiewałam, zagłuszając radio podczas zamiatania podłogi. Nikogo nie było w pokoju, więc od czasu do czasu wykonałam jakiś super zaawansowany taneczny ruch, na przykład gwałtowne przechylenie szczotki i śpiewanie dla niej piosenki.
Czułam się po prostu wyśmienicie, bo Dylan poszedł wziąć prysznic i dał mi chwilę spokoju. Skakałam po sofach, głośno śpiewałam, machałam moim mikrofonem we wszystkie strony a i tak nikt tego nie widział ani nie słyszał, bo muzyka była za głośno i byłam sama w pokoju.
Zeskoczyłam z zamkniętymi oczami ze skórzanej kanapy, potrząsnęłam kilka razy głową, zrobiłam idealny piruet i nagle na kogoś wpadłam, a moją twarz opatulił miękki, pachnący bardzo znajomo materiał. Gwałtownie otworzyłam oczy, orientując się, skąd pochodzi zapach i zrobiłam pięć ogromnych kroków w tył, prawie potykając się o upuszczoną miotłę.
Nigdy nie należałaś do moich ulubionych, tyle ci powiem.
- Niezły występ - skomentował Dylan, uśmiechając się od ucha do ucha.
Spuściłam głowę. Nie tylko dlatego, że moje moje policzki i cała twarz przybrały odcieniu cegły. Powodem była również chęć uniknięcia kontaktu wzrokowego z towarzyszem mojego chłopaka.
- Długo tu stoicie? - zapytałam, bawiąc się trzecim guzikiem koszuli. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Od połowy piosenki - odparł Black. Zebrałam w sobie siły myśląc, że nie mogę cały dzień tak przestać i podniosłam głowę. Przez chwilę staliśmy w milczeniu, dosłownie kilkanaście sekund, a dla mnie to była wieczność.
- Cześć - odezwał się wreszcie Michael. Lewą stopą, a właściwie butem kreślił na podłodze różne kształty, ręce miał złączone i spuszczone przed sobą. Mina była... No właśnie, nie wyrażał żadnych uczuć, a jednak powiedział to tak łagodnie. Spojrzał w dół, widocznie jak ja starał się uniknąć nawiązania kontaktu wzrokowego. Wyglądał tak niewinnie... Aż zrobiło mi się przykro przez to, jak się zachowałam kilka dni temu.
A teraz, zwyczajnie nie wiedziałam, co mam robić.

* Slade - Far, far away


~~~~~~~~~~~

Dziękuję! Dziękuję wszystkim z całego serca za miłe komentarze.
Naprawdę, jestem serio zdziwiona tak pozytywną reakcją na tamten rozdział, bo według mnie był kompletną klapą.
I właśnie dlatego, wstawiam rozdział szybciej. Szok, na wcześniejszy czekaliście bardzo długo, a tu nawet nie minął tydzień.
Miałam dodać jutro, ale że cały dzień mam zaplanowany, nie chciałam wrzucić go zbyt późno. 
He. Dobre. :') 
Tak serio to całe walentynki przesiedzę z kieliszkiem soku pomarańczowego w ręce, przy Michaelu. Sama sami w domu. ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Nieważne. A Wy? Jak bawicie się w walentynki? 
Ktoś z Was w ogóle zaczyna ferie? Jeśli tak... Och, Wy szczęśnicy (jest coś takiego?)! Tak Wam zazdroszczę... Ja już jestem dwa tygodnie po.
No i chora też jestem, ale to nieistotne.
AHA! Jeszcze jedna, ważna sprawa.
Jak podoba się nowy szablon? Jest piękny, prawda? [kilk tutaj] <-- O, stąd.
Przeciągam, jak zwykle. Dziękuję za uwagę, pozdrawiam, Malffu. ♥

Tak bardzo szaleję za tym gifem...

6 komentarzy:

  1. No nareszcie ! tak ja własnie zaczełam ferie hihi i nie mam specjalnych planów ani na walentynki ani na ferie :') Tak wlasnie pije sok pomaranczowy,polecam,a co do rozdziału tak jak zwykle idealny,więc Cię nie zadziwiłam,pomimo tego ze za Dylanem nie przepadam (tak team Michael) XD a jak wreszcie się pojawili w pokoju to co ? to koniec ? oh lubisz nas torturować :( Mam nadzieję,ze za tydzień znowu do Ciebie wpadnę i przeczytam co wymyśliłaś:(( pozdrawiam, Angelika ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. ZACZYNAMY FERIE! BĘDĄ IMPREZY I TOTALNY CHILL OUT (nwm jak to się pisze XDD ) Ale tak btw. Rozdział super. Czekałam na Michaela i czekałam. No i się doczekałam. Malutko, ale jest, c' nie? c; no. Także ten. Nie wiem co jeszcze powiedzieć, więc nie będę nic na siłę tu wciskać. Życzę weny i pozdrawiam!
    ~Bunia c:

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział. I kurka poproszę więcej Michaela ; D

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam.
    Niestety też jestem już po feriach :c
    No, ale przyznam, że masz talent.
    Podoba mi się Twój styl pisania.
    Piszesz ciekawie.
    Notka bardzo mi się spodobała :3 Troszkę mało o Michaelu, no ale zawsze coś :)
    Co do szablonu, jest śliczny <3
    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdział. Wybacz, że dopiero teraz, ale miałam dużo roboty w szkole. Mikuś Mikuś. Ach, niech oni się w końcu polubią (Hope i Michael), bo to naprawdę męczące, jak tak ciągle się kłócą. No, ale czekajmy, może się doczekamy. Pozdrawiam i życzę weny.
    Lilia :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Moje ferie trwają ;) co… pozwoliło mi wrócić.
    Przepraszam za dłuuuugą nieobecność na Twoim blogu, dzisiaj każdego przepraszam, ale nie było innej możliwości. Nawarstwiło się na mnie kilka spraw i nawet na swoim blogu musiałam zrobić przerwę. Chyba koniec z tym "wolnym" :) Mam nadzieję!
    Nadrobiłam wszystko, czego nie przeczytałam i jestem pod wielkim wrażeniem.
    Muszę to pisać? Doskonale wiesz, że jesteś doskonała! ;)
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie,
    Paulina

    OdpowiedzUsuń