„Traktujesz mnie i traktowałaś jak Michaela. Nie Jacksona.”
- No, to ja się zwijam - zakomunikował Dylan. Od razu posłałam mu
zdziwione i zarazem pełne mordu spojrzenie.
- Ale jak to? Gdzie idziesz? Przecież zaraz przyjdzie Sam, Diana i
Louis...
- No właśnie, jeśli po nich nie pojadę to nie przyjdą - zaśmiał
się. - Nie będzie mnie dosłownie dwadzieścia minut, spokojnie...
- Nie możesz! - krzyknęłam. Nie panowałam nad sobą, w
tamtym momencie byłam w stanie zrobić wszystko, żeby tylko nie
zostawać sam na sam z Michaelem. Nie potrafiłam. - Pojadę z tobą,
okej? Tak, pojadę, to będzie dobry pomysł.
- Nie będzie - zaprotestował. Skinął głową na Michaela, który
stał obok w takiej samej pozycji jak wcześniej, przysłuchując się
rozmowie. - Poczekajcie tutaj, r a z e m - dodał. - A ja zaraz
wrócę. Okej?
- Czemu po wszystkich musisz jeździć, a on przyszedł sobie sam?
Nie mógł przyprowadzić tutaj Samanthy? - brnęłam dalej. Pomimo wszystko byłam jednak świadoma tego, że moje argumenty są... co najmniej śmieszne. -
Taki z niego chłopak, że...
- Hope - powiedział Dylan ostrzegającym tonem. - Mike mieszka
niedaleko, więc przyszedł, a Samantha ma dom na drugim końcu
miasta. Daj spokój. - Spojrzał na zegarek. - Idę. Do
później.
I wyszedł, lekko kulejąc. Naprawdę mi to zrobił. Co prawda nie
powiedziałam mu o tej niby-kłótni, która zaszła
między mną a Jacksonem kilka dni temu, bo nie widziałam w tym
żadnego sensu - teraz wiem, że to był błąd. Może by się
zlitował i mi odpuścił.
Może. Ale tak się nie stało. Bo jestem głupia.
Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Co robić teraz? W momencie, w
którym brakuje słów, jakby ucięli mi język, w którym
moje ruchy są całkowicie ograniczone?
Nic nie było w stanie opisać, jak się wtedy czułam. Było mi
wstyd, ale jakoś nie potrafiłam przeprosić. Miałam poczucie winy,
ale nie umiałam go zlikwidować. Chciałam zakończyć tę dziwną
znajomość, ale nic mi na to nie pozwalało.
- Jeszcze tu nigdy nie byłem - powiedział Michael, przerywając
ciszę. Odetchnęłam lekko, ale zadałam też sobie pytanie - po
jaką cholerę mi to mówisz? - Bardzo mi się tutaj podoba.
Tyle pięknych ozdób, obrazów, kwiatów -
zachwycił się. Podniosłam głowę i zobaczyłam, jak przygląda
się ogromnemu malowidłu, przedstawiającemu las przez który
przepływa strumień. Między drzewami stało kilka saren, w wodzie
zanurzony był mały niedźwiadek a w powietrzu unosiły się ptaki.
- Wyobrażasz sobie, ile człowiek który go wykonał musiał
włożyć w to pracy? Każdy szczegół jest idealnie
dopracowany... Wiesz, czasami sobie myślę, ile poświęcał czasu
na dany element. Widzisz tego misia? Wygląda na zawiedzionego, jakby
właśnie z prądem wody uciekł mu obiad. Jest smutny bo wie, że
pójdzie dziś spać głodny. Ma takie ludzkie oczy... Prawda?
To się nazywa sztuka, autor naprawdę musiał kochać to, co
robi. Idealnie przelał wszystkie uczucia na płótno...
Mówił tak swobodnie, słowa po prostu wylatywały mu z ust
jednym ciągiem. A ja stałam, zapatrzona w niego, który z
kolei podziwiał następne dzieło. Wydawało się to tak prostym do
zrozumienia, ale namieszało mi w głowie kompletnie. Mówił
do mnie inaczej, niż zwykle. Całkiem inaczej. Łagodnie, spokojnie i bez docinków. Nie wiedziałam, czy naprawdę się
przede mną odkrywa czy może zakłada kolejną maskę.
Ale zaryzykuję.
- Michael... - powiedziałam cicho. - Posłuchaj, ja przepraszam...
- Rozumiem - odparł spokojnie. - Ja też byłbym zły, gdyby nie
uprzedzono mnie o tym, że ktoś przyjdzie wcześniej. Miałaś prawo
się tak zachować. Mogłaś mieć choćby jakieś plany na tę
godzinę.
- Nie chodzi mi o to. A nawet jeśli, to nie miałam. Zachowałam
się bezczelnie.
Przerwał oglądanie. Powoli odwrócił się w moją stronę,
odgarnął trzy kosmyki z czoła i podszedł bliżej, a ja
denerwowałam się jeszcze bardziej. Z każdym krokiem moje serce
przyspieszało, jakby to, że stoi obok mnie uniemożliwiało mi
wypowiedzenie jakichkolwiek słów.
- Posłuchaj, Hope.
-
Nie, to ty posłuchaj. - Przełknęłam ślinę i na niego
popatrzyłam. Uważnie mi się przyglądał, wypatrywał każdej
zmiany na mojej twarzy, drgnięcia ust, niespokojnego spojrzenia.
Nasłuchiwał jeszcze niewypowiedzianych słów, czekał na
jakiś gest. - Źle postąpiłam. Byłam zdenerwowana, nie ukrywam
też, że wkurzyłeś mi tym, że przyjechałeś. Wiesz, że nie
lubię twoich tekstów więc sama ci docinam, ale to co wtedy
powiedziałam nie powinno mieć miejsca. Masz rację, nie znam cię,
kompletnie cię nie znam. Mogłam ugryźć się w język, jest mi z
tym źle, nie mogę tak na ciebie naskakiwać... Przepraszam, okej?
Nie chcę, żeby to wyglądało jak jakaś ckliwa scenka z filmów,
bo to jest okropne, po prostu doceń to że przeszła mi przez usta
rzecz, która wychodzi ze mnie tylko przy wyjątkowych
okazjach...
Powiedziałam to. Wreszcie to z siebie wydusiłam. I czułam się
taka lekka, że gdyby nie brak skrzydeł, już bym stąd wyfrunęła.
On natomiast twardo stał na ziemi. Obdarzył mnie jeszcze bardziej
przeszywającym spojrzeniem. Był... smutny? Tak, smutny, ale w tym
smutku dostrzegłam cień uśmiechu, który z każdą sekundą
robił się większy. Brązowe oczy z ciemnej czekolady przeobraziły
się w mleczną, jaśniejszą... zobaczyłam w nich błysk.
- Dziękuję - powiedział tylko.
Nie rozumiałam.
- Za co?
- Traktujesz mnie i traktowałaś jak Michaela. Nie Jacksona.
- Co proszę? - zaśmiałam się nerwowo, łapiąc za nadgarstek ręki
trzymanej za plecami. Przygryzłam wargę i popatrzyłam na niego
wyczekująco.
- Wszyscy traktują mnie jak supergwiazdę, nie prawdziwego mnie
którego i tak nie znają - odpowiedział i uśmiech znikł z
jego twarzy. - Jesteś jedną z niewielu osób, które
zachowują się w stosunku do mnie inaczej... prawdziwie. Rozumiesz?
I może dlatego byłem dla ciebie taki... No wiesz. Nieznośny.
Ludzie chcą się przypodobać tym, że podstawiają mi wszystko pod
nos z myślą, że za to będę im dozgonnie wdzięczny. A jest wręcz
przeciwnie... - Westchnął i uniósł jeden kącik ust do
góry. - Ty byłaś i jesteś inna. Od kiedy tylko cię
poznałem to wiedziałem. Chciałem się zaprzyjaźnić, ale...
- Zaprzyjaźnić? - przerwałam mu.
- Zaprzyjaźnić. To coś złego?
Coś mnie tknęło. Chciał się zaprzyjaźnić. Zakolegować.
Zakumplować. Nie wykorzystać. Nie znaleźć kolejnej dziewczynę do
kolekcji.
Poczułam... Co ja właściwie poczułam? Coś w rodzaju ulgi
pomieszanej z zawodem. Może świadomość tego, że ktoś jeszcze
zwróciłby na mnie uwagę w t e n konkretny sposób
dodawała mi poczucia wartości, pewności siebie.
- Nie, no co ty - wyjąkałam, niespokojnie jeżdżąc dłonią po
przedramieniu. - Skądże. To... To jest chyba w porządku. -
Spojrzałam mu w oczy. - Boże, jestem okropna. Źle cię
traktowałam. Naprawdę, przepraszam, tak mi głupio...
- W porządku - odpowiedział ze spokojem. - Nie przejmuj się tym tak
- dodał szybko widząc, jak łapię się za głowę. Sam wziął
moje dłonie w swoje. - To już było. I nie wróci, jeśli nie
chcesz. Tak?
Jego głos mnie trochę uspokoił, ale nasze połączone ręce
sprawiły, że wyrwałam mu się jak kopnięta prądem. Zakłopotał
się, popatrzył przepraszająco i odsunął kawałek do tyłu.
- Wybacz... - jęknęłam z bólem, bo uderzyłam łokciem o
ścianę. - Ja po prostu nie jestem do tego przyzwyczajona. Do
ciebie. Rozumiesz? To takie...
- Czyli zaczynamy od nowa?
Zatkało mnie. Dosłownie. Proste pytanie, prosta odpowiedź, tak?
Nie.
Zauważyłam, że ostatnio jestem osobą, której łatwo
namącić w głowie. Ciekawe, czym to jest spowodowane... Muszę nad
tym pomyśleć.
- Tak. Zaczynamy od nowa - odpowiedziałam. I znowu wróciła
ta niezręczna cisza.
Co teraz? Jesteśmy przyjaciółmi?
- Może to jakoś przypieczętujemy? - zapytał, a mnie zalała fala
gorąca. Co on, do jasnej cholery, odwala?
- Proszę?
- Nie mam na myśli nic złego - odparł i zachichotał.
Czy mężczyzna może zachichotać?
Zrobiło mi się strasznie głupio, że taka rzecz w ogóle
przeszła mi przez głowę. Wszystko się nagle rozwiązuje, to ja
byłam tą z urojeniami.
Rozłożył ramiona. Niezręczna sytuacja, bardzo. Swoją drogą,
jego ręce wydawały mi się teraz tak długie, że gdybym się do
niego przytuliła, to chyba owinąłby mnie nimi dwa razy.
- Myślę, że jeszcze trochę za wcześnie. To będzie zdecydowanie
lepsze na początek. - Wyciągnęłam w jego kierunku dłoń.
Podrapał się po głowie, uśmiechnął i uścisnął mi rękę.
- Więc teraz oficjalnie jesteśmy przyjaciółmi.
- Znajomymi - poprawiłam.
- Dobrymi znajomymi - dodał z uśmiechem. Odgarnął ruchem głowy
włosy opadające mu na oczy.
To wydało mi się takie urocze... Przypomniał mi dziadka Harry'ego,
który przez trzy miesiące nie chciał chodzić do fryzjera,
bo twierdził, że jego włosy są mu szczególnie bliskie.
Mówił tak do czasu, aż babcia nie obcięła mu ich którejś
nocy. Do tamtego momentu zarzucał nimi tak, jak Jackson teraz.
- Nie rozpędzaj się za bardzo - ostrzegłam. - No dobra... To co
teraz robimy?
~♣~
- Jesteśmy! - krzyknęła Samantha, wbiegając do salonu. Gdy nas
zobaczyła, torby opadły na podłogę a jej mina wyrażała
największe zdziwienie. Zawołała całą resztę do pokoju, jakby
zobaczyła nieboszczyka i wskazała nas palcem. Cała reszta poszła w jej ślady... Litooości.
- A co wam się stało? - zapytał Dylan, mrugając kilkakrotnie
oczami by przekonać się, czy to mu się nie śni.
Nie widziałam w tym wszystkim nic dziwnego. Siedziałam na podłodze
z Michaelem, układając puzzle z wizerunkiem Piotrusia Pana, podczas
gdy w tle leciało Star Wars. Zajadaliśmy się popcornem, a
przynajmniej jego resztkami. Nie pomyślelibyście, jaki ten człowiek
ma pojemny żołądek!
No dobra. Może poza tym, że siedziałam właśnie z t y m Michaelem.
- A, nic - odpowiedziałam. - Po prostu wzięło nas na układanki.
Jakiś problem?
- Nie, no ale... - mruknęła Diana. - Jeju, czy ty to na pewno
Hope? - zapytała i do mnie podeszła, spoglądając w oczy. - Jak to
się stało, że Michael jest jeszcze żywy?
- Jak możesz o coś takiego pytać! - rzucił Jackson ze śmiechem.
- Przecież od dawna się przyjaźnimy! Prawda, Hope?
Zdziwiona na niego spojrzałam, ale zrozumiałam. Przytaknęłam więc
ochoczo i spojrzałam na wszystkich.
- Tak - potwierdziłam. - Czemu nie było was tak długo? Zdążyliśmy
ułożyć prawie całe puzzle!
- Skąd je macie? - zapytała Sam, ignorując moje pytanie.
Uśmiechnęłam się niewinnie i odgarnęłam włosy za ucho.
- Znaleźliśmy w pokoju twojej siostry? - Popatrzyłam na nią
najpiękniej, jak umiałam. Ta tylko westchnęła i wróciła
do kuchni. Cała reszta poszła w jej ślady i znowu zostaliśmy sami
z Michaelem. - Wiesz co? Spodziewałam się nieco bardziej wybuchowej
reakcji.
- A ja... - mruknął i złapał się za brodę. - Ja nie myślałem,
jak mogą zareagować bo nigdy nie pomyślałbym, że się pogodzimy.
Nie wiedząc zbytnio, co powiedzieć, pozbierałam wszystkie puzzle i
schowałam do pudełka, po czym energicznie wstałam. Zachwiałam się
lekko i odłożyłam kolorowy kartonik na stół.
- No ej! - krzyknął Michael. - Jeszcze nie skończyłem...
- Nikt nie mówił, że życie będzie łatwe, Panie Ładny.
Z lekkim rozbawieniem weszłam do kuchni i przystanęłam w
przejściu. Wszyscy rozkładali jedzenie i picie na stół, a
z tego co widziałam całkiem sporo tego nakupili. Zaraz za mną
wszedł Michael i stanął obok, opierając się o framugę drzwi.
Loading.
Przed chwilą powiedziałam, że jest ładny.
- Co tego tak dużo? - zapytałam i skinęłam głową na przekąski.
- Chyba trochę przesadziliście...
- Skarbie! - Dylan podszedł do mnie i objął ramieniem,
wprowadzając w głąb kuchni. - Nie zapominaj, że jest tu trzech
mężczyzn, którzy potrzebują energii. - Podniósł
prawą rękę i spróbował pokazać swoje mięśnie.
- Chyba ci powietrze uleciało - skomentowałam i wróciłam na
moje poprzednie miejsce.
~♣~
- Imprezę sylwestrową uważam za oficjalnie rozpoczętą! -
krzyknął Dylan z kieliszkiem wina w ręce. Podszedł do wieży i
pogłośnił muzykę, zapraszając wszystkich gestem na środek
salonu. Diana pociągnęła za sobą Louisa, który zresztą
nie protestował. Z Michaelem poszło ciężej, ale Sam udało się
go wyciągnąć.
Zastanawia mnie to, czemu tak niechętnie podchodzi do tańców
w naszym towarzystwie. Przecież na scenie tańczy niesamowicie, w
teledyskach także, to trzeba mu przyznać... Zawsze robił to świetnie, a
przy nas tak jakby gaśnie.
- Hope, Myszko moja - usłyszałam i gwałtownie odwróciłam
się w stronę swojego chłopaka. - Nie będziesz tutaj tak siedzieć.
No chodź, zatańcz z nami!
- Nie chcę - odparłam i wyślizgnęłam swoją dłoń z uścisku. -
Naprawdę, nie mam...
Zanim zdążyłam dokończyć, już znajdowałam się w objęciach
chłopaka. Nie wypuszczał mnie ze swoich ramion pomimo, że piosenka
była szybka. Co dziwniejsze, jeszcze rano bolała go skaleczona
stopa... A teraz jakby jej w ogóle nie zranił. Czułam, że
jak tak dalej pójdzie może zacząć brakować mi powietrza,
jednak moją wybawczynią okazała się Samantha.
- Odbijamy! - krzyknęła i dosłownie, odbiła mnie biodrem. Stojąc
obok, przypatrywałam się tańczącej dwójce. Z niewielką
nadzieją, że nie będę musiała już tańczyć odwróciłam
się i wpadłam prosto na Michaela, znowu. Przeprosiłam, na co ten
uśmiechnął się lekko i wzruszył ramionami. Podał mi rękę,
kiwając głową na resztę świetnie bawiących się przyjaciół.
Co mi szkodzi?
Złapałam go i tańczyliśmy. Jeśli to tańcem w ogóle można
było nazwać... On, profesjonalista. Ja, nawet nie amatorka
starająca się nie poplątać nóg.
- Michael, obawiam się że to nie wyjdzie! - krzyknęłam do niego z
nadzieją, że usłyszy. Muzyka była naprawdę głośna i szanse, że
zrozumiał co powiedziałam były znikome.
- Co? Dlaczego? - zapytał z uśmiechem i obkręcił mnie dookoła.
- Ja nie potrafię tańczyć!...
- Jak to nie? Świetnie ci idzie!
Popatrzyłam na niego ze zwątpieniem i bez uprzedzenia wyszłam do
kuchni. No bo przecież, po co zostawić w salonie butelkę wody.
Lepiej zapchać stół gazowanymi napojami i drinkami, zamiast
pomyśleć o biednej Hope która pragnie tylko jednej szklanki
wody.
Wyjęłam z górnej szafki szklankę i wlałam do niej picia,
po czym siadając na blacie wzięłam łyk. Trzymając ją w obu
dłoniach, zagapiłam się ciemność panującą za oknem.
Przesiedziałam chwilę w takiej pozycji i dopiłam do końca.
Chciałam wyjść z pomieszczenia, ale w drzwiach ponownie wpadłam na
Jacksona.
- Michael! - wrzasnęłam. - Czy mógłbyś wreszcie przestać
włazić mi pod nogi?!
- Przepraszam - powiedział cicho. - Chciałem zobaczyć, czy
wszystko w porządku bo...
- Czemu miałoby nie być? - zapytałam i oparłam się na jednym
biodrze.
- ...wyszłaś tak nagle, myślałem że coś się stało -
dokończył.
Nagle czubki moich butów stały się okropnie interesujące.
Po prostu nie mogłam oderwać od nich wzroku.
- Przepraszam... - mruknęłam. - Krzyknęłam... Niechcący.
Poza tym, nie umiem tańczyć. No trudno, mam dwie lewe nogi i tyle -
zaśmiałam się. - I chciało mi się pić... Czegoś normalnego.
- Ulżyło mi. - Westchnął teatralnie. - I co teraz robimy?
- Idź tańczyć - odparłam i wskazałam ręką na salon. - No,
dalej. Wiem że chcesz.
- Nie chcę tam wracać... - jęknął. - Proszę, nie każ mi tego
robić.
- Nie chcesz? - zdziwiłam się. - Czemu?
- Po pierwsze, bolą mnie nogi. Po drugie, te piosenki do mnie nie
przemawiają. Po trzecie, Louis wziął mnie pod ramię i zaczął ze
mną tańczyć. Uwierz mi, to trauma do końca życia. - Mówiąc
to, aż się wzdrygnął. Roześmiałam się i spojrzałam na jego
uśmiechniętą twarz.
Jeju. Czy to nie dziwne? Minął jeden dzień, a nasze stosunki
całkowicie się zmieniły. Powiedziałabym, że zbyt gwałtownie i
szybko. Chyba źle czuję się z tym, że jeszcze rano mówiłam
o nim tak źle a dzisiaj aż z nim tańczyłam. To nie jest dobre. To
nie jest w moim stylu. Co się ze mną znowu dzieje? Ostatnio
wszystko jest jakieś dziwne.
- Możemy tu posiedzieć. Oni pewnie i tak się chyba nie
zorientowali, że nas nie ma - zaproponowałam i usiadłam na stole.
Podkurczyłam nogi, opierając stopy na drewnianym krześle i
wskazałam Michaelowi głową drewniany mebel. Poszedł w moje ślady
i zajął miejsce obok.
~♣~
- Muzyka ucichła - zauważył i zmrużył oczy. - Myślę, że
możemy wrócić.
- Tak... Masz rację - powiedziałam, chociaż tak naprawdę
wolałabym tu z nim posiedzieć. Przyjemnie mi się rozmawiało,
naprawdę. Nie sądziłam nawet, że jeżeli kiedyś dopuszczę go do
głosu zacznie mówić tak... sensownie.
Poszliśmy razem do salonu. Wszyscy siedzieli już przy stole,
prowadząc luźną rozmowę na temat ich niezapomnianych przygód
których doświadczyli podczas tańca. Zajęłam miejsce
pomiędzy Dylanem i Dianą, a Michael usiadł naprzeciwko mnie
obejmując jednym ramieniem Samanthę.
- Kiedy wyszliście? - zdziwił się mój chłopak, łapiąc
ręką za kark. - Byłem pewny, że tańczysz z Michaelem obok nas...
Wybuchnęłam nagle niekontrolowanym śmiechem. Wyszłam na debila,
który brechta się z powodu zupełnie nieśmiesznej rzeczy,
podczas gdy cała reszta milczy. W sumie, to nie nowość.
- Ojej, przepraszam. - Otarłam łzę spływającą po moim policzku.
- Już, już jest dobrze. Siedzieliśmy w kuchni i...
- Co cię tak rozśmieszyło? - przerwał mi Louis z pełną powagą.
Ten to nigdy nie był jakiś specjalnie towarzyski...
Ale w sumie, jakby się zastanowić, to nie wiem czemu się
roześmiałam. Może dlatego, że kompletnie nie umiem tańczyć i
przy Michaelu w tej dziedzinie nie dorastałam mu do paznokci od
stóp. Może dlatego, że mój chłopak mnie kompletnie
zignorował. A może dlatego, że siedziałam w tej kuchni sam na sam
z Michaelem.
Kurcze. Podziwiam Sam i Dylana. Ja na ich miejscu zeszłabym z
zazdrości. Tak, tak. Ufam im. No ale przepraszam, skręca mnie jak
widzę jakąkolwiek dziewczynę w towarzystwie Dylana, która
znajduje się w odległości bliższej niż dwa metry od niego. Nawet
jego mama się w to wlicza... Samantha pewnie inaczej na to patrzy,
ale może to i lepiej. Przynajmniej mam dowód na to, że mi
ufa.
- Co teraz robimy? - Zignorowałam pytanie. Rozejrzałam się po
twarzach przyjaciół. Dylan patrzył na mnie, Sam na rękę
Michaela, Michael na moje nogi - swoją drogą niezręcznie mi trochę
było - ja na Dianę a Diana na Louisa. Liczyłam na nią, bo zawsze
miała pomysł na to, jak rozruszać towarzystwo... Miałam nadzieję,
że tym razem również nie zawiedzie.
- Wiem! - powiedziała w końcu czarnowłosa. - Pograjmy w butelkę!
Cichy jęk wydobył się z moich ust. Nienawidziłam tego, ale nie
miałam prawa głosu. Sądzić to można było chociażby po
entuzjastycznej reakcji ze strony pozostałych. Wywróciłam
oczami i poszłam za tłumem, dosłownie, jako ostatnia wlokłam się
za Dylanem w drodze na podłogę. Usiedliśmy w kole, a na środku
postawiliśmy pustą co do kropli butelkę po półsłodkim
winie.
Szybko im poszło.
- Kto zaczyna? - zapytała Diana, pocierając dłońmi o siebie.
Każdy widział, że to ona miała na to ochotę.
- Dajesz - rzuciłam i zamknęłam oczy, trzymając zaciśnięte ręce
za plecami.
Tylko nie ja tylko nie ja tylko nie ja tylko nie ja tylko nie ja tylko nie ja tylko nie ja tylko nie ja.
- Zaskocz mnie - powiedział nagle Dylan. Nawet nie zauważyłam, jak dziewczyna zaczęła kręcić. - Wyzwanie - dodał szybko, widząc na sobie pośpieszający
wzrok przyjaciółki.
Lubiła wymyślać zadania i dość często bywała w tym, delikatnie
mówiąc okrutna. Jeżeli bieganie w samym staniku przy minus
pięciu stopniach można uznać za delikatne.
- No więc... - zaczęła i popatrzyła w sufit. - No więc... Tym
razem będzie ulgowo, możecie mi podziękować. Zamień się
ciuchami, a przynajmniej górną częścią z osobą siedzącą
naprzeciwko.
Dylan miał ogromne szczęście, że trafiło na Louisa. Sądzę, że
miałby problem ze zmieszczeniem się w obcisły sweterek Diany albo
top Samanthy...
- Dzięki - mruknął niezadowolony, ściągając z siebie (moją
ulubioną) czarną koszulę. - No ruszaj się - powiedział w stronę
Louisa, który rozpinał dopiero drugi guzik. Po chwili górna
część stroju mojego chłopaka przestała być mą ulubioną... I
to wcale nie dlatego, że ostatnimi czasy Louis strasznie się pocił.
Ale mógł już sobie ją zostawić.
Za to Dylan wyglądał przeuroczo w koszuli w różowe
flamingi*. Leżała na nim idealnie... No, może była trochę
przyciasna, ale idealnie komponowała się z jasnymi spodniami.
Żartowałam, wyglądał przekomicznie, ale nie będę chłopaka
dobijać. Już jest wystarczająco zdołowany faktem, że wygląda
jak pięcioletni chłopiec. Brakuje mu tylko ulizanej grzywki i
dużego, tęczowego lizaka w łapce.
Ze smutną miną zakręcił butelką i wypadło na Samanthę. Tak
zabawa się rozkręcała, wszyscy świetnie się bawili (oprócz
mnie). Wypadło na mnie kilka razy, zdążyłam już spalić się ze
wstydu przy śpiewaniu Yesterday i próbie naśladowania
tańca Michaela. Ten to jednak był wtedy szczęściarzem, bo ani
razu na niego nie wypadło... Jeszcze. Jak to się mówi? Ach,
głupi to ma zawsze szczęście.
Czy mogę tak mówić? Bo przecież się pogodziliśmy...
O, już wiem. Mówić - nie. Myśleć - jak najbardziej. I
nikomu nic nie szkodzi.
- Michael! - zapiszczała blondynka. Ta to by się do opery nadawała,
aż się dziwię że szklanki nie popękały. - Wreszcie twoja
kolej...
Spojrzał na nią zmieszany, po czym wybrał pytanie. Zbłądziłeś,
chłopcze. Przygotuj się na upokorzenie życia.
- Jej! - ucieszyła się, lekko podskakując w miejscu i klaszcząc w
dłonie. - Z kim całowałeś się po raz pierwszy? Chcę usłyszeć
jej imię i nazwisko! - zapytała prosto z mostu.
Michael spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. Myślałam, że zaraz
się rozpłacze.
Samantho i Diano, a niech was szlag.
*Różowe flamingi z dedykacją dla Raffy.
~~~~~~~~~
Dzisiaj tak na super szybko, bo zaraz muszę schodzić.
Początek rozdziału mi się podoba. Cała reszta do odstrzału, standardowo.
Ale nieważne. Oni nie mieli się godzić w tym rozdziale. To miało być... dużo później, ale męczyliście mnie więc. XD
Co do męczenia (ja nie piszę, że Wy mnie męczycie, niee) to gdyby nie Angie i Domi prawdopodobnie rozdział byłby później. Podziękujcie tym paniom, ewentualnie ukarzcie za to, że... że to dodałam. XD
Nie przeciągam już. Następny... Nie wiem, postaram się napisać w miarę szybko bo jeszcze go nawet nie zaczęłam. Ferie, wracajcie.
Pozdrawiam, Malffu. xx
Ugbllblgbl. *-* nareszcie te dwa osiołki się pogodziły. Pasują do siebie <3 Oh, co tu więcej napisać. Rozdział mistrzowski jak zawsze, ale ten jest chyba moim ulubionym <33 miszczu z ciebie. I mówię to serio ^_^ czekam na kolejny
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
~Bunia ;3
Mowiłam Ci już dzis, że zawsze trzymasz w napięciu i tak jest teraz :D rozdział? Znowu idealny przepraszam, ale tylko takie słowo opisuje twoją twórczość.Moment z układaniem puzli powalił mnie na kolana!Dużo Michaela co szczerze uwielbiam,tańczyli ze sobą jeeej <3 Dobrze, że ja i Domi trochę Cię pomęczyłyśmy warto było,mam nadzieje, że uwiniesz się szybko z następnymi rozdziałami,całuje i do zobaczenia :* / Angie
OdpowiedzUsuńNie, nie, nie i jeszcze raz nie! Dlaczego to już koniec?! Domagam się kolejnej notki i to w trybie natychmiastowym! :D
OdpowiedzUsuńA teraz już na poważnie. ;)
Rodział, jak zwykle cudowny. Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, kiedy Hope i Michael wreszcie się pogodzili. Pasują do siebie, jak ulał! Cóż więcej można dodać, po prostu cud, miód i malina! :D Piszesz naprawdę świetnie i z przyjemnością czyta się Twoje prace! Nie wychodź z założenia, że każdy Twój rozdział jest kiepski, bo wcale tak nie jest. Jestem Twoją wierną czytelniczką i jeszcze nigdy żaden wpis nie spowodował, że byłam z niego niezadowolona. Uwierz w sobie, bo naprawdę warto. :)
Nie mogę się doczekać, kiedy dodasz kolejny rozdział.
Pozdrawiam i tradycyjne życzę dużo weny i wiary w siebie,
K@te :)
Jaki świetny rozdział ! Hope i Michael zakopali topór wojenny,a koniec nieco mnie zaniepokoił ciekawe co z tego wyniknie.Musze przyznac ze jestem fanką twojego opowiadania:) mam nadzieje ze wstawisz szybko nastepny rozdzial ;) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDlaczego skończyłaś w takim momencie? Musisz dodać notke jak najszybciej bo nie wiem czy wytrzymam, z tą ciekawością. A teraz idąc do notki, jak ja sie cieszę, że oni się pogodzili. Hope i Michael pasują do siebie w 100 %. Rozdział jak zwykle cud, miód. Więc zostaje mi tylko poczekać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. Michael
NIE.
OdpowiedzUsuńNienienienienienienienienienienienie.
DLACZEGO TO ROBISZ? NIE TAK CIĘ WYCHOWAŁAM, SAYDSTO. :'(
Dlaczego?...
Tak w ogóle to cześć. Zebrałam się wreszcie i przybyłam na planetę twojego bloga. Cieszysz się? Jeszcze 3 rozdziały mi zostały do nadrobienia u Ciebie. Chociaż czekaj... nie 2? A może rzeczywiście 3? Kuźde, nie pamiętam. W każdym razie coś zostało.
Nevermind.
DLACZEGO? JAK MOGŁAŚ NA TO POZWOLIĆ?...
.
.
.
JAK MOGŁAŚ POZWOLIĆ IM SIĘ POGODZIĆ?
nieeeee.
Ja naprawdę lubię Michaela. I Hope. Dylana mniej. Ale ich lubię. Tylko nie pogodzenie się... PLEASE. :""")
I tak wiem, że mnie nie posłuchasz. Pfdgjadgawg.
Ja rozumiem, że oni i tak w końcu będą razem. Naprawdę rozumiem. Ale... nie sądzisz, że to za szybko? Zresztą, nie wiem jak tam czytelnicy, ale ja lubię czytać te opisy, jak sobie dogryzują, jak Hope wypycha Mike'a za drzwi, jak Mike jej podpala włosy... a właśnie, gdzie to podpalenie? HALO, TO MIAŁO BYĆ GDZIEŚ TUTAJ. HAALO.
Razem z moją, ekhem, dedykejszyn.
PYTAM SIĘ GRZECZNIE, NO.
Okej, już spadam, wołają mnie. Wybacz, że krótko. Maybe to nadrobię. Maybe. Piastowie czekają na mnie z otwartymi rękoma, w dodatku w towarzystwie Jagiellonów :'''''')
SOŁ.
AJ SI JU.
END ŁEJTING FOR A NJU CZAPTER.
Nie zawiedź mnie.
~Yeaew
Witam
OdpowiedzUsuńNie chciałbym przeszkadzać, jednak mam pewną wiadomość... W każdym razie nie jest to typowy spam, bo przeglądając bloggera w poszukiwaniu przypadkowych osób, które znają poprawnie jęz. Polski, natrafiłam tutaj z ofertą. Chciałabym zaprosić Cię do uczestniczenia w prowadzeniu bloga grupowego o uczniach akademii w Seattle. Jest to szkoła artystyczna. Każdy może wybrać sobie w niej osobę i prowadzić jej życie. Nauczycielem można być również.
Dlatego zachęcam do zabawy w akademię. Połączając siły możemy spotkać kogoś naprawdę ciekawego.
Mam nadzieję, że zdecydujesz się wpaść, Malffu.
http://akademia-cywilizowanych-artystow.blogspot.com/