niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 15

 „Traktujesz mnie i traktowałaś jak Michaela. Nie Jacksona.”

- No, to ja się zwijam - zakomunikował Dylan. Od razu posłałam mu zdziwione i zarazem pełne mordu spojrzenie.
- Ale jak to? Gdzie idziesz? Przecież zaraz przyjdzie Sam, Diana i Louis...
- No właśnie, jeśli po nich nie pojadę to nie przyjdą - zaśmiał się. - Nie będzie mnie dosłownie dwadzieścia minut, spokojnie...
- Nie możesz! - krzyknęłam. Nie panowałam nad sobą, w tamtym momencie byłam w stanie zrobić wszystko, żeby tylko nie zostawać sam na sam z Michaelem. Nie potrafiłam. - Pojadę z tobą, okej? Tak, pojadę, to będzie dobry pomysł.
- Nie będzie - zaprotestował. Skinął głową na Michaela, który stał obok w takiej samej pozycji jak wcześniej, przysłuchując się rozmowie. - Poczekajcie tutaj, r a z e m - dodał. - A ja zaraz wrócę. Okej?
- Czemu po wszystkich musisz jeździć, a on przyszedł sobie sam? Nie mógł przyprowadzić tutaj Samanthy? - brnęłam dalej. Pomimo wszystko byłam jednak świadoma tego, że moje argumenty są... co najmniej śmieszne. - Taki z niego chłopak, że...
- Hope - powiedział Dylan ostrzegającym tonem. - Mike mieszka niedaleko, więc przyszedł, a Samantha ma dom na drugim końcu miasta. Daj spokój. - Spojrzał na zegarek. - Idę. Do później.
I wyszedł, lekko kulejąc. Naprawdę mi to zrobił. Co prawda nie powiedziałam mu o tej niby-kłótni, która zaszła między mną a Jacksonem kilka dni temu, bo nie widziałam w tym żadnego sensu - teraz wiem, że to był błąd. Może by się zlitował i mi odpuścił.
Może. Ale tak się nie stało. Bo jestem głupia.
Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Co robić teraz? W momencie, w którym brakuje słów, jakby ucięli mi język, w którym moje ruchy są całkowicie ograniczone?
Nic nie było w stanie opisać, jak się wtedy czułam. Było mi wstyd, ale jakoś nie potrafiłam przeprosić. Miałam poczucie winy, ale nie umiałam go zlikwidować. Chciałam zakończyć tę dziwną znajomość, ale nic mi na to nie pozwalało.
- Jeszcze tu nigdy nie byłem - powiedział Michael, przerywając ciszę. Odetchnęłam lekko, ale zadałam też sobie pytanie - po jaką cholerę mi to mówisz? - Bardzo mi się tutaj podoba. Tyle pięknych ozdób, obrazów, kwiatów - zachwycił się. Podniosłam głowę i zobaczyłam, jak przygląda się ogromnemu malowidłu, przedstawiającemu las przez który przepływa strumień. Między drzewami stało kilka saren, w wodzie zanurzony był mały niedźwiadek a w powietrzu unosiły się ptaki. - Wyobrażasz sobie, ile człowiek który go wykonał musiał włożyć w to pracy? Każdy szczegół jest idealnie dopracowany... Wiesz, czasami sobie myślę, ile poświęcał czasu na dany element. Widzisz tego misia? Wygląda na zawiedzionego, jakby właśnie z prądem wody uciekł mu obiad. Jest smutny bo wie, że pójdzie dziś spać głodny. Ma takie ludzkie oczy... Prawda? To się nazywa sztuka, autor naprawdę musiał kochać to, co robi. Idealnie przelał wszystkie uczucia na płótno...
Mówił tak swobodnie, słowa po prostu wylatywały mu z ust jednym ciągiem. A ja stałam, zapatrzona w niego, który z kolei podziwiał następne dzieło. Wydawało się to tak prostym do zrozumienia, ale namieszało mi w głowie kompletnie. Mówił do mnie inaczej, niż zwykle. Całkiem inaczej. Łagodnie, spokojnie i bez docinków. Nie wiedziałam, czy naprawdę się przede mną odkrywa czy może zakłada kolejną maskę.
Ale zaryzykuję.
- Michael... - powiedziałam cicho. - Posłuchaj, ja przepraszam...
- Rozumiem - odparł spokojnie. - Ja też byłbym zły, gdyby nie uprzedzono mnie o tym, że ktoś przyjdzie wcześniej. Miałaś prawo się tak zachować. Mogłaś mieć choćby jakieś plany na tę godzinę.
- Nie chodzi mi o to. A nawet jeśli, to nie miałam. Zachowałam się bezczelnie.
Przerwał oglądanie. Powoli odwrócił się w moją stronę, odgarnął trzy kosmyki z czoła i podszedł bliżej, a ja denerwowałam się jeszcze bardziej. Z każdym krokiem moje serce przyspieszało, jakby to, że stoi obok mnie uniemożliwiało mi wypowiedzenie jakichkolwiek słów.
- Posłuchaj, Hope.
- Nie, to ty posłuchaj. - Przełknęłam ślinę i na niego popatrzyłam. Uważnie mi się przyglądał, wypatrywał każdej zmiany na mojej twarzy, drgnięcia ust, niespokojnego spojrzenia. Nasłuchiwał jeszcze niewypowiedzianych słów, czekał na jakiś gest. - Źle postąpiłam. Byłam zdenerwowana, nie ukrywam też, że wkurzyłeś mi tym, że przyjechałeś. Wiesz, że nie lubię twoich tekstów więc sama ci docinam, ale to co wtedy powiedziałam nie powinno mieć miejsca. Masz rację, nie znam cię, kompletnie cię nie znam. Mogłam ugryźć się w język, jest mi z tym źle, nie mogę tak na ciebie naskakiwać... Przepraszam, okej? Nie chcę, żeby to wyglądało jak jakaś ckliwa scenka z filmów, bo to jest okropne, po prostu doceń to że przeszła mi przez usta rzecz, która wychodzi ze mnie tylko przy wyjątkowych okazjach...
Powiedziałam to. Wreszcie to z siebie wydusiłam. I czułam się taka lekka, że gdyby nie brak skrzydeł, już bym stąd wyfrunęła.
On natomiast twardo stał na ziemi. Obdarzył mnie jeszcze bardziej przeszywającym spojrzeniem. Był... smutny? Tak, smutny, ale w tym smutku dostrzegłam cień uśmiechu, który z każdą sekundą robił się większy. Brązowe oczy z ciemnej czekolady przeobraziły się w mleczną, jaśniejszą... zobaczyłam w nich błysk.
- Dziękuję - powiedział tylko.
Nie rozumiałam.
- Za co?
- Traktujesz mnie i traktowałaś jak Michaela. Nie Jacksona.
- Co proszę? - zaśmiałam się nerwowo, łapiąc za nadgarstek ręki trzymanej za plecami. Przygryzłam wargę i popatrzyłam na niego wyczekująco.
- Wszyscy traktują mnie jak supergwiazdę, nie prawdziwego mnie którego i tak nie znają - odpowiedział i uśmiech znikł z jego twarzy. - Jesteś jedną z niewielu osób, które zachowują się w stosunku do mnie inaczej... prawdziwie. Rozumiesz? I może dlatego byłem dla ciebie taki... No wiesz. Nieznośny. Ludzie chcą się przypodobać tym, że podstawiają mi wszystko pod nos z myślą, że za to będę im dozgonnie wdzięczny. A jest wręcz przeciwnie... - Westchnął i uniósł jeden kącik ust do góry. - Ty byłaś i jesteś inna. Od kiedy tylko cię poznałem to wiedziałem. Chciałem się zaprzyjaźnić, ale...
- Zaprzyjaźnić? - przerwałam mu.
- Zaprzyjaźnić. To coś złego?
Coś mnie tknęło. Chciał się zaprzyjaźnić. Zakolegować. Zakumplować. Nie wykorzystać. Nie znaleźć kolejnej dziewczynę do kolekcji.
Poczułam... Co ja właściwie poczułam? Coś w rodzaju ulgi pomieszanej z zawodem. Może świadomość tego, że ktoś jeszcze zwróciłby na mnie uwagę w   t e n  konkretny sposób dodawała mi poczucia wartości, pewności siebie.
- Nie, no co ty - wyjąkałam, niespokojnie jeżdżąc dłonią po przedramieniu. - Skądże. To... To jest chyba w porządku. - Spojrzałam mu w oczy. - Boże, jestem okropna. Źle cię traktowałam. Naprawdę, przepraszam, tak mi głupio...
- W porządku - odpowiedział ze spokojem. - Nie przejmuj się tym tak - dodał szybko widząc, jak łapię się za głowę. Sam wziął moje dłonie w swoje. - To już było. I nie wróci, jeśli nie chcesz. Tak?
Jego głos mnie trochę uspokoił, ale nasze połączone ręce sprawiły, że wyrwałam mu się jak kopnięta prądem. Zakłopotał się, popatrzył przepraszająco i odsunął kawałek do tyłu.
- Wybacz... - jęknęłam z bólem, bo uderzyłam łokciem o ścianę. - Ja po prostu nie jestem do tego przyzwyczajona. Do ciebie. Rozumiesz? To takie...
- Czyli zaczynamy od nowa?
Zatkało mnie. Dosłownie. Proste pytanie, prosta odpowiedź, tak? Nie.
Zauważyłam, że ostatnio jestem osobą, której łatwo namącić w głowie. Ciekawe, czym to jest spowodowane... Muszę nad tym pomyśleć.
- Tak. Zaczynamy od nowa - odpowiedziałam. I znowu wróciła ta niezręczna cisza.
Co teraz? Jesteśmy przyjaciółmi?
- Może to jakoś przypieczętujemy? - zapytał, a mnie zalała fala gorąca. Co on, do jasnej cholery, odwala?
- Proszę?
- Nie mam na myśli nic złego - odparł i zachichotał.
Czy mężczyzna może zachichotać?
Zrobiło mi się strasznie głupio, że taka rzecz w ogóle przeszła mi przez głowę. Wszystko się nagle rozwiązuje, to ja byłam tą z urojeniami.
Rozłożył ramiona. Niezręczna sytuacja, bardzo. Swoją drogą, jego ręce wydawały mi się teraz tak długie, że gdybym się do niego przytuliła, to chyba owinąłby mnie nimi dwa razy.
- Myślę, że jeszcze trochę za wcześnie. To będzie zdecydowanie lepsze na początek. - Wyciągnęłam w jego kierunku dłoń. Podrapał się po głowie, uśmiechnął i uścisnął mi rękę.
- Więc teraz oficjalnie jesteśmy przyjaciółmi.
- Znajomymi - poprawiłam.
- Dobrymi znajomymi - dodał z uśmiechem. Odgarnął ruchem głowy włosy opadające mu na oczy.
To wydało mi się takie urocze... Przypomniał mi dziadka Harry'ego, który przez trzy miesiące nie chciał chodzić do fryzjera, bo twierdził, że jego włosy są mu szczególnie bliskie. Mówił tak do czasu, aż babcia nie obcięła mu ich którejś nocy. Do tamtego momentu zarzucał nimi tak, jak Jackson teraz.
- Nie rozpędzaj się za bardzo - ostrzegłam. - No dobra... To co teraz robimy?

~♣~

- Jesteśmy! - krzyknęła Samantha, wbiegając do salonu. Gdy nas zobaczyła, torby opadły na podłogę a jej mina wyrażała największe zdziwienie. Zawołała całą resztę do pokoju, jakby zobaczyła nieboszczyka i wskazała nas palcem. Cała reszta poszła w jej ślady... Litooości. 
- A co wam się stało? - zapytał Dylan, mrugając kilkakrotnie oczami by przekonać się, czy to mu się nie śni.
Nie widziałam w tym wszystkim nic dziwnego. Siedziałam na podłodze z Michaelem, układając puzzle z wizerunkiem Piotrusia Pana, podczas gdy w tle leciało Star Wars. Zajadaliśmy się popcornem, a przynajmniej jego resztkami. Nie pomyślelibyście, jaki ten człowiek ma pojemny żołądek!
No dobra. Może poza tym, że siedziałam właśnie z  t y m  Michaelem.
- A, nic - odpowiedziałam. - Po prostu wzięło nas na układanki. Jakiś problem?
- Nie, no ale... - mruknęła  Diana. - Jeju, czy ty to na pewno Hope? - zapytała i do mnie podeszła, spoglądając w oczy. - Jak to się stało, że Michael jest jeszcze żywy?
- Jak możesz o coś takiego pytać! - rzucił Jackson ze śmiechem. - Przecież od dawna się przyjaźnimy! Prawda, Hope?
Zdziwiona na niego spojrzałam, ale zrozumiałam. Przytaknęłam więc ochoczo i spojrzałam na wszystkich.
- Tak - potwierdziłam. - Czemu nie było was tak długo? Zdążyliśmy ułożyć prawie całe puzzle!
- Skąd je macie? - zapytała Sam, ignorując moje pytanie. Uśmiechnęłam się niewinnie i odgarnęłam włosy za ucho.
- Znaleźliśmy w pokoju twojej siostry? - Popatrzyłam na nią najpiękniej, jak umiałam. Ta tylko westchnęła i wróciła do kuchni. Cała reszta poszła w jej ślady i znowu zostaliśmy sami z Michaelem. - Wiesz co? Spodziewałam się nieco bardziej wybuchowej reakcji.
- A ja... - mruknął i złapał się za brodę. - Ja nie myślałem, jak mogą zareagować bo nigdy nie pomyślałbym, że się pogodzimy.
Nie wiedząc zbytnio, co powiedzieć, pozbierałam wszystkie puzzle i schowałam do pudełka, po czym energicznie wstałam. Zachwiałam się lekko i odłożyłam kolorowy kartonik na stół.
- No ej! - krzyknął Michael. - Jeszcze nie skończyłem...
- Nikt nie mówił, że życie będzie łatwe, Panie Ładny.
Z lekkim rozbawieniem weszłam do kuchni i przystanęłam w przejściu. Wszyscy rozkładali jedzenie i picie na stół, a z tego co widziałam całkiem sporo tego nakupili. Zaraz za mną wszedł Michael i stanął obok, opierając się o framugę drzwi.
Loading.
Przed chwilą powiedziałam, że jest ładny.
- Co tego tak dużo? - zapytałam i skinęłam głową na przekąski. - Chyba trochę przesadziliście...
- Skarbie! - Dylan podszedł do mnie i objął ramieniem, wprowadzając w głąb kuchni. - Nie zapominaj, że jest tu trzech mężczyzn, którzy potrzebują energii. - Podniósł prawą rękę i spróbował pokazać swoje mięśnie.
- Chyba ci powietrze uleciało - skomentowałam i wróciłam na moje poprzednie miejsce.

~♣~

- Imprezę sylwestrową uważam za oficjalnie rozpoczętą! - krzyknął Dylan z kieliszkiem wina w ręce. Podszedł do wieży i pogłośnił muzykę, zapraszając wszystkich gestem na środek salonu. Diana pociągnęła za sobą Louisa, który zresztą nie protestował. Z Michaelem poszło ciężej, ale Sam udało się go wyciągnąć.
Zastanawia mnie to, czemu tak niechętnie podchodzi do tańców w naszym towarzystwie. Przecież na scenie tańczy niesamowicie, w teledyskach także, to trzeba mu przyznać... Zawsze robił to świetnie, a przy nas tak jakby gaśnie.
- Hope, Myszko moja - usłyszałam i gwałtownie odwróciłam się w stronę swojego chłopaka. - Nie będziesz tutaj tak siedzieć. No chodź, zatańcz z nami!
- Nie chcę - odparłam i wyślizgnęłam swoją dłoń z uścisku. - Naprawdę, nie mam...
Zanim zdążyłam dokończyć, już znajdowałam się w objęciach chłopaka. Nie wypuszczał mnie ze swoich ramion pomimo, że piosenka była szybka. Co dziwniejsze, jeszcze rano bolała go skaleczona stopa... A teraz jakby jej w ogóle nie zranił. Czułam, że jak tak dalej pójdzie może zacząć brakować mi powietrza, jednak moją wybawczynią okazała się Samantha.
- Odbijamy! - krzyknęła i dosłownie, odbiła mnie biodrem. Stojąc obok, przypatrywałam się tańczącej dwójce. Z niewielką nadzieją, że nie będę musiała już tańczyć odwróciłam się i wpadłam prosto na Michaela, znowu. Przeprosiłam, na co ten uśmiechnął się lekko i wzruszył ramionami. Podał mi rękę, kiwając głową na resztę świetnie bawiących się przyjaciół.
Co mi szkodzi?
Złapałam go i tańczyliśmy. Jeśli to tańcem w ogóle można było nazwać... On, profesjonalista. Ja, nawet nie amatorka starająca się nie poplątać nóg.
- Michael, obawiam się że to nie wyjdzie! - krzyknęłam do niego z nadzieją, że usłyszy. Muzyka była naprawdę głośna i szanse, że zrozumiał co powiedziałam były znikome.
- Co? Dlaczego? - zapytał z uśmiechem i obkręcił mnie dookoła.
- Ja nie potrafię tańczyć!...
- Jak to nie? Świetnie ci idzie!
Popatrzyłam na niego ze zwątpieniem i bez uprzedzenia wyszłam do kuchni. No bo przecież, po co zostawić w salonie butelkę wody. Lepiej zapchać stół gazowanymi napojami i drinkami, zamiast pomyśleć o biednej Hope która pragnie tylko jednej szklanki wody.
Wyjęłam z górnej szafki szklankę i wlałam do niej picia, po czym siadając na blacie wzięłam łyk. Trzymając ją w obu dłoniach, zagapiłam się ciemność panującą za oknem. Przesiedziałam chwilę w takiej pozycji i dopiłam do końca. Chciałam wyjść z pomieszczenia, ale w drzwiach ponownie wpadłam na Jacksona.
- Michael! - wrzasnęłam. - Czy mógłbyś wreszcie przestać włazić mi pod nogi?!
- Przepraszam - powiedział cicho. - Chciałem zobaczyć, czy wszystko w porządku bo...
- Czemu miałoby nie być? - zapytałam i oparłam się na jednym biodrze.
- ...wyszłaś tak nagle, myślałem że coś się stało - dokończył.
Nagle czubki moich butów stały się okropnie interesujące. Po prostu nie mogłam oderwać od nich wzroku.
- Przepraszam... - mruknęłam. - Krzyknęłam... Niechcący. Poza tym, nie umiem tańczyć. No trudno, mam dwie lewe nogi i tyle - zaśmiałam się. - I chciało mi się pić... Czegoś normalnego.
- Ulżyło mi. - Westchnął teatralnie. - I co teraz robimy?
- Idź tańczyć - odparłam i wskazałam ręką na salon. - No, dalej. Wiem że chcesz.
- Nie chcę tam wracać... - jęknął. - Proszę, nie każ mi tego robić.
- Nie chcesz? - zdziwiłam się. - Czemu?
- Po pierwsze, bolą mnie nogi. Po drugie, te piosenki do mnie nie przemawiają. Po trzecie, Louis wziął mnie pod ramię i zaczął ze mną tańczyć. Uwierz mi, to trauma do końca życia. - Mówiąc to, aż się wzdrygnął. Roześmiałam się i spojrzałam na jego uśmiechniętą twarz.
Jeju. Czy to nie dziwne? Minął jeden dzień, a nasze stosunki całkowicie się zmieniły. Powiedziałabym, że zbyt gwałtownie i szybko. Chyba źle czuję się z tym, że jeszcze rano mówiłam o nim tak źle a dzisiaj aż z nim tańczyłam. To nie jest dobre. To nie jest w moim stylu. Co się ze mną znowu dzieje? Ostatnio wszystko jest jakieś dziwne.
- Możemy tu posiedzieć. Oni pewnie i tak się chyba nie zorientowali, że nas nie ma - zaproponowałam i usiadłam na stole. Podkurczyłam nogi, opierając stopy na drewnianym krześle i wskazałam Michaelowi głową drewniany mebel. Poszedł w moje ślady i zajął miejsce obok.

~♣~

- Muzyka ucichła - zauważył i zmrużył oczy. - Myślę, że możemy wrócić.
- Tak... Masz rację - powiedziałam, chociaż tak naprawdę wolałabym tu z nim posiedzieć. Przyjemnie mi się rozmawiało, naprawdę. Nie sądziłam nawet, że jeżeli kiedyś dopuszczę go do głosu zacznie mówić tak... sensownie.
Poszliśmy razem do salonu. Wszyscy siedzieli już przy stole, prowadząc luźną rozmowę na temat ich niezapomnianych przygód których doświadczyli podczas tańca. Zajęłam miejsce pomiędzy Dylanem i Dianą, a Michael usiadł naprzeciwko mnie obejmując jednym ramieniem Samanthę.
- Kiedy wyszliście? - zdziwił się mój chłopak, łapiąc ręką za kark. - Byłem pewny, że tańczysz z Michaelem obok nas...
Wybuchnęłam nagle niekontrolowanym śmiechem. Wyszłam na debila, który brechta się z powodu zupełnie nieśmiesznej rzeczy, podczas gdy cała reszta milczy. W sumie, to nie nowość.
- Ojej, przepraszam. - Otarłam łzę spływającą po moim policzku. - Już, już jest dobrze. Siedzieliśmy w kuchni i...
- Co cię tak rozśmieszyło? - przerwał mi Louis z pełną powagą. Ten to nigdy nie był jakiś specjalnie towarzyski...
Ale w sumie, jakby się zastanowić, to nie wiem czemu się roześmiałam. Może dlatego, że kompletnie nie umiem tańczyć i przy Michaelu w tej dziedzinie nie dorastałam mu do paznokci od stóp. Może dlatego, że mój chłopak mnie kompletnie zignorował. A może dlatego, że siedziałam w tej kuchni sam na sam z Michaelem.
Kurcze. Podziwiam Sam i Dylana. Ja na ich miejscu zeszłabym z zazdrości. Tak, tak. Ufam im. No ale przepraszam, skręca mnie jak widzę jakąkolwiek dziewczynę w towarzystwie Dylana, która znajduje się w odległości bliższej niż dwa metry od niego. Nawet jego mama się w to wlicza... Samantha pewnie inaczej na to patrzy, ale może to i lepiej. Przynajmniej mam dowód na to, że mi ufa.
- Co teraz robimy? - Zignorowałam pytanie. Rozejrzałam się po twarzach przyjaciół. Dylan patrzył na mnie, Sam na rękę Michaela, Michael na moje nogi - swoją drogą niezręcznie mi trochę było - ja na Dianę a Diana na Louisa. Liczyłam na nią, bo zawsze miała pomysł na to, jak rozruszać towarzystwo... Miałam nadzieję, że tym razem również nie zawiedzie.
- Wiem! - powiedziała w końcu czarnowłosa. - Pograjmy w butelkę!
Cichy jęk wydobył się z moich ust. Nienawidziłam tego, ale nie miałam prawa głosu. Sądzić to można było chociażby po entuzjastycznej reakcji ze strony pozostałych. Wywróciłam oczami i poszłam za tłumem, dosłownie, jako ostatnia wlokłam się za Dylanem w drodze na podłogę. Usiedliśmy w kole, a na środku postawiliśmy pustą co do kropli butelkę po półsłodkim winie.
Szybko im poszło.
- Kto zaczyna? - zapytała Diana, pocierając dłońmi o siebie. Każdy widział, że to ona miała na to ochotę.
- Dajesz - rzuciłam i zamknęłam oczy, trzymając zaciśnięte ręce za plecami.
Tylko nie ja tylko nie ja tylko nie ja tylko nie ja tylko nie ja tylko nie ja tylko nie ja tylko nie ja.
- Zaskocz mnie - powiedział nagle Dylan. Nawet nie zauważyłam, jak dziewczyna zaczęła kręcić. - Wyzwanie - dodał szybko, widząc na sobie pośpieszający wzrok przyjaciółki.
Lubiła wymyślać zadania i dość często bywała w tym, delikatnie mówiąc okrutna. Jeżeli bieganie w samym staniku przy minus pięciu stopniach można uznać za delikatne.
- No więc... - zaczęła i popatrzyła w sufit. - No więc... Tym razem będzie ulgowo, możecie mi podziękować. Zamień się ciuchami, a przynajmniej górną częścią z osobą siedzącą naprzeciwko.
Dylan miał ogromne szczęście, że trafiło na Louisa. Sądzę, że miałby problem ze zmieszczeniem się w obcisły sweterek Diany albo top Samanthy...
- Dzięki - mruknął niezadowolony, ściągając z siebie (moją ulubioną) czarną koszulę. - No ruszaj się - powiedział w stronę Louisa, który rozpinał dopiero drugi guzik. Po chwili górna część stroju mojego chłopaka przestała być mą ulubioną... I to wcale nie dlatego, że ostatnimi czasy Louis strasznie się pocił. Ale mógł już sobie ją zostawić.
Za to Dylan wyglądał przeuroczo w koszuli w różowe flamingi*. Leżała na nim idealnie... No, może była trochę przyciasna, ale idealnie komponowała się z jasnymi spodniami.
Żartowałam, wyglądał przekomicznie, ale nie będę chłopaka dobijać. Już jest wystarczająco zdołowany faktem, że wygląda jak pięcioletni chłopiec. Brakuje mu tylko ulizanej grzywki i dużego, tęczowego lizaka w łapce.
Ze smutną miną zakręcił butelką i wypadło na Samanthę. Tak zabawa się rozkręcała, wszyscy świetnie się bawili (oprócz mnie). Wypadło na mnie kilka razy, zdążyłam już spalić się ze wstydu przy śpiewaniu Yesterday i próbie naśladowania tańca Michaela. Ten to jednak był wtedy szczęściarzem, bo ani razu na niego nie wypadło... Jeszcze. Jak to się mówi? Ach, głupi to ma zawsze szczęście.
Czy mogę tak mówić? Bo przecież się pogodziliśmy...
O, już wiem. Mówić - nie. Myśleć - jak najbardziej. I nikomu nic nie szkodzi.
- Michael! - zapiszczała blondynka. Ta to by się do opery nadawała, aż się dziwię że szklanki nie popękały. - Wreszcie twoja kolej...
Spojrzał na nią zmieszany, po czym wybrał pytanie. Zbłądziłeś, chłopcze. Przygotuj się na upokorzenie życia.
- Jej! - ucieszyła się, lekko podskakując w miejscu i klaszcząc w dłonie. - Z kim całowałeś się po raz pierwszy? Chcę usłyszeć jej imię i nazwisko! - zapytała prosto z mostu.
Michael spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. Myślałam, że zaraz się rozpłacze.
Samantho i Diano, a niech was szlag.

*Różowe flamingi z dedykacją dla Raffy. 

~~~~~~~~~
Dzisiaj tak na super szybko, bo zaraz muszę schodzić.
Początek rozdziału mi się podoba. Cała reszta do odstrzału, standardowo.
Ale nieważne. Oni nie mieli się godzić w tym rozdziale. To miało być... dużo później, ale męczyliście mnie więc. XD 
Co do męczenia (ja nie piszę, że Wy mnie męczycie, niee) to gdyby nie Angie i Domi prawdopodobnie rozdział byłby później. Podziękujcie tym paniom, ewentualnie ukarzcie za to, że... że to dodałam. XD
Nie przeciągam już. Następny... Nie wiem, postaram się napisać w miarę szybko bo jeszcze go nawet nie zaczęłam. Ferie, wracajcie.
Pozdrawiam, Malffu. xx



7 komentarzy:

  1. Ugbllblgbl. *-* nareszcie te dwa osiołki się pogodziły. Pasują do siebie <3 Oh, co tu więcej napisać. Rozdział mistrzowski jak zawsze, ale ten jest chyba moim ulubionym <33 miszczu z ciebie. I mówię to serio ^_^ czekam na kolejny
    Pozdrawiam
    ~Bunia ;3

    OdpowiedzUsuń
  2. Mowiłam Ci już dzis, że zawsze trzymasz w napięciu i tak jest teraz :D rozdział? Znowu idealny przepraszam, ale tylko takie słowo opisuje twoją twórczość.Moment z układaniem puzli powalił mnie na kolana!Dużo Michaela co szczerze uwielbiam,tańczyli ze sobą jeeej <3 Dobrze, że ja i Domi trochę Cię pomęczyłyśmy warto było,mam nadzieje, że uwiniesz się szybko z następnymi rozdziałami,całuje i do zobaczenia :* / Angie

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Dlaczego to już koniec?! Domagam się kolejnej notki i to w trybie natychmiastowym! :D
    A teraz już na poważnie. ;)
    Rodział, jak zwykle cudowny. Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, kiedy Hope i Michael wreszcie się pogodzili. Pasują do siebie, jak ulał! Cóż więcej można dodać, po prostu cud, miód i malina! :D Piszesz naprawdę świetnie i z przyjemnością czyta się Twoje prace! Nie wychodź z założenia, że każdy Twój rozdział jest kiepski, bo wcale tak nie jest. Jestem Twoją wierną czytelniczką i jeszcze nigdy żaden wpis nie spowodował, że byłam z niego niezadowolona. Uwierz w sobie, bo naprawdę warto. :)
    Nie mogę się doczekać, kiedy dodasz kolejny rozdział.
    Pozdrawiam i tradycyjne życzę dużo weny i wiary w siebie,
    K@te :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jaki świetny rozdział ! Hope i Michael zakopali topór wojenny,a koniec nieco mnie zaniepokoił ciekawe co z tego wyniknie.Musze przyznac ze jestem fanką twojego opowiadania:) mam nadzieje ze wstawisz szybko nastepny rozdzial ;) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Dlaczego skończyłaś w takim momencie? Musisz dodać notke jak najszybciej bo nie wiem czy wytrzymam, z tą ciekawością. A teraz idąc do notki, jak ja sie cieszę, że oni się pogodzili. Hope i Michael pasują do siebie w 100 %. Rozdział jak zwykle cud, miód. Więc zostaje mi tylko poczekać.
    Pozdrawiam. Michael

    OdpowiedzUsuń
  6. NIE.
    Nienienienienienienienienienienienie.
    DLACZEGO TO ROBISZ? NIE TAK CIĘ WYCHOWAŁAM, SAYDSTO. :'(
    Dlaczego?...

    Tak w ogóle to cześć. Zebrałam się wreszcie i przybyłam na planetę twojego bloga. Cieszysz się? Jeszcze 3 rozdziały mi zostały do nadrobienia u Ciebie. Chociaż czekaj... nie 2? A może rzeczywiście 3? Kuźde, nie pamiętam. W każdym razie coś zostało.
    Nevermind.

    DLACZEGO? JAK MOGŁAŚ NA TO POZWOLIĆ?...
    .
    .
    .
    JAK MOGŁAŚ POZWOLIĆ IM SIĘ POGODZIĆ?
    nieeeee.
    Ja naprawdę lubię Michaela. I Hope. Dylana mniej. Ale ich lubię. Tylko nie pogodzenie się... PLEASE. :""")

    I tak wiem, że mnie nie posłuchasz. Pfdgjadgawg.

    Ja rozumiem, że oni i tak w końcu będą razem. Naprawdę rozumiem. Ale... nie sądzisz, że to za szybko? Zresztą, nie wiem jak tam czytelnicy, ale ja lubię czytać te opisy, jak sobie dogryzują, jak Hope wypycha Mike'a za drzwi, jak Mike jej podpala włosy... a właśnie, gdzie to podpalenie? HALO, TO MIAŁO BYĆ GDZIEŚ TUTAJ. HAALO.
    Razem z moją, ekhem, dedykejszyn.
    PYTAM SIĘ GRZECZNIE, NO.

    Okej, już spadam, wołają mnie. Wybacz, że krótko. Maybe to nadrobię. Maybe. Piastowie czekają na mnie z otwartymi rękoma, w dodatku w towarzystwie Jagiellonów :'''''')
    SOŁ.
    AJ SI JU.
    END ŁEJTING FOR A NJU CZAPTER.
    Nie zawiedź mnie.


    ~Yeaew

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam
    Nie chciałbym przeszkadzać, jednak mam pewną wiadomość... W każdym razie nie jest to typowy spam, bo przeglądając bloggera w poszukiwaniu przypadkowych osób, które znają poprawnie jęz. Polski, natrafiłam tutaj z ofertą. Chciałabym zaprosić Cię do uczestniczenia w prowadzeniu bloga grupowego o uczniach akademii w Seattle. Jest to szkoła artystyczna. Każdy może wybrać sobie w niej osobę i prowadzić jej życie. Nauczycielem można być również.
    Dlatego zachęcam do zabawy w akademię. Połączając siły możemy spotkać kogoś naprawdę ciekawego.
    Mam nadzieję, że zdecydujesz się wpaść, Malffu.
    http://akademia-cywilizowanych-artystow.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń