"Pomyśleć, że gdybym na nią nie poszła to nie miałabym teraz mąki w staniku..."
Siedziałam
zwinięta w kłębek na kanapie. W okół mnie porozrzucane
były poduszki, a ja sama owinięta byłam w gruby, puchaty koc
Samanthy. Michael zniknął gdzieś pół godziny temu, ale
zbyt się nim nie przejmowałam. Tylko jedno chodziło mi teraz po
głowie.
Minęła
kolejna godzina, podczas której nic się nie zdarzyło. Co
mogło się stać? Ktoś w nich wjechał? Wysiadali z auta i pijany
kierowca ich potrącił? Albo wpadli w rów? Możliwości było
wiele, a ja miałam je wszystkie poplątane w głowie. Jeśli coś
takiego się stało - czemu Diana i Louis ani nie zadzwonili albo po
prostu nie dali jakiegokolwiek znaku życia?
-
Przyniosłem herbatę. - Jackson postawił przede mną kubek
parującego napoju. Usiadł na przeciwko mnie i upił łyk gorącej
cieczy.
-
Dzięki. - Wzięłam naczynie w dłonie i zamoczyłam w nim swoje
usta. Zrobił dokładnie taką, jaką lubiłam. Nie za słodka, nie
za gorzka z przesadzoną ilością cytryny.
-
Jak się czujesz? - zapytał.
-
Dobrze. Nie musisz się o to pytać co chwilę. Po prostu się
martwię, okej? Ty nie martwisz się o Samanthę?
-
Martwię - odpowiedział. - Po prostu staram się nie panikować. Na
pewno nic się nie stało, a gdyby tak było to zostalibyśmy
poinformowani.
-
Sugerujesz, że panikuję? Jestem przecież spokojna!
-
Ja coś sugeruję? No proszę cię.
Wyczuwam
tu ironię.
-
Bądź tu spokojny człowieku - westchnęłam cicho. - Twój
chłopak i przyjaciółki spóźniają się ponad dwie
godziny nie dając znaku życia, dodatkowo musisz siedzieć z
jakimś... Jakimś pajacem, który zamiast ci pomóc to
cię dołuje.
- Zrobiłem przecież
herbatę! - oburzył się.
-
Dziękuję ci, o Panie, bo sama nie dałabym rady.
Zapadła
cisza. Może trochę niezręczna, ale lepsze to niż użeranie się z
nim.
Michael
wstał i podszedł do radia. Włączył je i zaczął latać po
różnych stacjach. Zostawił na tej, która właśnie
puściła Tragedy, z repertuaru Bee Gees.
-
Przełącz - nakazałam. Nigdy nie przepadałam za tą piosenką.
Tak
jak powiedziałam, tak zrobił - na nastęnej stacji konczyło się
właśnie We are the Champions Queenu. Rozkoszowałam się
ostatnimi dźwiękami. Kochałam taką muzykę, a ten zespół
należał do moich ulubionych.
Kiedy
utwór się zakończył, tradycyjne poleciało kilka krótkich
reklam i spikerka zaczęła coś zapowiadać. Nie wsłuchałam się w
jej słowa - nie należało to do moich ulubionych zajęć. Ucichła
i z radia wydobyły się delikatne i wesołe dźwięki. Skądś
kojarzyłam tą piosenkę - ale za cholerę nie mogłam przypomnieć
sobie skąd. Dopiero gdy usłyszałam głos piosenkarza to się
domyśliłam. I nie słyszałam go tylko w radiu - siedział tu obok
mnie i śpiewał razem... ze sobą. No tak, to wcale nie jest dziwne.
-
It's the fallin' in love,
that's makin' me high... It's the being in love, that makes me cry
cry cry!*
- podśpiewywał pod nosem. Na żywo brzmiał o wiele lepiej niż z
płyty.
-
Mógłbyś nie śpiewać?
-
Czemu? - zapytał. Nucił tę melodię cały czas pod nosem i
przytupywał nogą.
-
Bo mnie denerwujesz.
Zmilkł
na chwilę, po czym zaraz znowu zaczął śpiewać. Walnęłam twarzą
w poduszkę i naciągnęłam koc na głowę. Dotrwałam tak do końca,
chociaż sama powstrzymywałam się przed poruszaniem stopą albo
głową w rytm. Leżałam tak jeszcze chwilę, aż nie urwał mi się
film.
~*~
Obudziłam
się tam, gdzie zasnęłam. Znaczy, obudziły mnie rozmowy. Na
początku nie jarzyłam o co chodzi - dźwięk był przytłumiony a
wszystko na co patrzyłam zamazane. Odczekłam chwilę i już byłam
gotowa by sprawdzić, co się dzieje. Z każdym krokiem
przyspieszałam, bo nie byłam pewna tego, czy dobrze słyszę.
Wparowałam do przedpokoju i zastałam tam śmiejących się Michaela
i Sam oraz Dylana i Diane.
-
Czemu mnie nie obudziłeś?! - krzyknęłam w stronę Michaela. -
Przecież widziałeś wcześniej, jak się denerwowałam!
-
Dylan kazał mi tego nie robić - wyjaśnił. - A poza tym uroczo
wyglądałaś ssając kciuka i przytulając się do poduszki.
Wszyscy
wybuchnęłi śmiechem. Tylko nie ja, rzecz jasna.
-
Nie złośc się na niego - wtrącił mój chłopak. - Chyba
dobrze się tobą zaopiekował, prawda Myszko?
-
Mhm. - Odwróciłam głowę. - A teraz wyjaśnijcie mi,
dlaczego do cholery nie było was tak długo?!
-
Złapaliśmy gumę i musieliśmy czekać na pomoc drogową - odrzekła
Samantha. - Potem przyjechała Diana i Louis, i czekaliśmy razem.
Pech chciał, że nie wzięliśmy telefonów.
-
Nikt z was nie miał?
-
Ja miałem - odpowiedział Louis - ale nie było zasięgu.
Westchnęłam
głęboko. Rozejrzałam się dookoła i spojrzałam na zegar. Było
już grubo po dziewiętnastej.
-
Wypadałoby już coś przygotować - powiedziałam. - Jak zaraz nie
zaczniemy to nie zdążymy nic zrobić.
-
Jak wam poszło robienie jedzenia? - zapytała Samantha. - Nie
pozabijaliście się?
-
Wszystko w jak najlepszym porządku. - Spojrzałam wymownie na
uśmiechającego się Michaela. Pokręciłam z powątpieniem głową
i pobiegłam na piętro, żeby przyszykować się do naszych „Świąt”.
Zaraz za mną do pokoju wparowały dziewczyny.
~*~
Założyłam
na siebie sukienkę specjalnie kupioną na tą okazję. Znalazłam ją
tam, gdzie Sam mnie zaciągnęła gdy szykowałyśmy się na
nieszczęsną imprezę u Dominici (pomyśleć, że gdybym na nią nie
poszła to nie miałabym teraz mąki w staniku...). Pani Parker,
która mnie wtedy obsłużyła jest przemiłą kobietą po
pięćdziesiątce. Często do niej zaglądam, ale ostatnio kręci się
u niej więcej osób i ma mniej czasu niż zwykle.
Za
każdym razem, gdy mam na sobie jakiś ciuch u niej kupiony to
zasypują mnie pytaniami - „Gdzie to kupiłaś?”, „Po ile?”,
„Dostanę to jeszcze?”. Odpowiedź jest zawsze taka sama -
„Tajemnica”.
Sama
w sobie była bardzo ładna, choć krój miała prosty.
Osobiście nie lubiłam nosić sukienek i spódniczek, ale
Dylan wtgrał i musiałam w nią wskoczyć. Całe szczęście, że
wybrał w miarę normalną.
Od
góry wstążki przewiązanej w pasie, materiał był
pomarszczony i na siebie nachodził. Dolna częśc natomiast leżała
gładko. Kilka wasrtw delikatnego materiału idealnie nadawała się
do szybkiego wirowania w tańcu.
Moje
nogi zdobiły czarne buty na półobcasie. Tego samego koloru
były dodatki i paznokcie. Oczy delikatnie podkreśliłam szarym
cieniem, usta natomiast maznęłam czerwoną szminką. Włosy
pofalowałam i spryskałam lakierem.
-
Gotowa!
Diana
standardowo założya czarną, obcisłą sukienkę sięgającą do
połowy uda. Włosy spięła w wysokiego koka. Swoje delikatne rysy
twarzy podkreśliła bardzo mocnym makijażem. Zrobiła się też
dużo wyższa - w końcu dziesięciocentymetrowe szpilki nie były
po nic.
Samantha
postawiła na niebieski. Jej sukienka przypominała moją, tylko była
bez rękawów, z głębszym dekoltem i w odcieniach jasnego
błękitu. Włosy spięła w kucyk, ale puściła kilka kosmyków
wolno. Usta musnęła błyszczykiem a na nogi założyła dopasowane
baleriny.
Nie
chcę obrazić Diany, bo ona wyglądała najbardziej „wystrzałowo”,
ale to Samantha była dzisiaj najładniejsza. Zdecydowanie.
Naturalnie, lekko i pięknie. Wyglądała jak wiosna, brakowało jej
tylko kwiatków we włosach i złotego berła w ręce.
-
Schodzimy na dół?
Przytaknęłam
im i wyszłyśmy z pokoju. Na dole czekała juz na nas przemiła
niespodzianka.
"Pomyśleć, że gdybym na nią nie poszła to nie miałabym teraz mąki w staniku..."
Siedziałam
zwinięta w kłębek na kanapie. W okół mnie porozrzucane
były poduszki, a ja sama owinięta byłam w gruby, puchaty koc
Samanthy. Michael zniknął gdzieś pół godziny temu, ale
zbyt się nim nie przejmowałam. Tylko jedno chodziło mi teraz po
głowie.
Minęła
kolejna godzina, podczas której nic się nie zdarzyło. Co
mogło się stać? Ktoś w nich wjechał? Wysiadali z auta i pijany
kierowca ich potrącił? Albo wpadli w rów? Możliwości było
wiele, a ja miałam je wszystkie poplątane w głowie. Jeśli coś
takiego się stało - czemu Diana i Louis ani nie zadzwonili albo po
prostu nie dali jakiegokolwiek znaku życia?
-
Przyniosłem herbatę. - Jackson postawił przede mną kubek
parującego napoju. Usiadł na przeciwko mnie i upił łyk gorącej
cieczy.
-
Dzięki. - Wzięłam naczynie w dłonie i zamoczyłam w nim swoje
usta. Zrobił dokładnie taką, jaką lubiłam. Nie za słodka, nie
za gorzka z przesadzoną ilością cytryny.
-
Jak się czujesz? - zapytał.
-
Dobrze. Nie musisz się o to pytać co chwilę. Po prostu się
martwię, okej? Ty nie martwisz się o Samanthę?
-
Martwię - odpowiedział. - Po prostu staram się nie panikować. Na
pewno nic się nie stało, a gdyby tak było to zostalibyśmy
poinformowani.
-
Sugerujesz, że panikuję? Jestem przecież spokojna!
-
Ja coś sugeruję? No proszę cię.
Wyczuwam
tu ironię.
-
Bądź tu spokojny człowieku - westchnęłam cicho. - Twój
chłopak i przyjaciółki spóźniają się ponad dwie
godziny nie dając znaku życia, dodatkowo musisz siedzieć z
jakimś... Jakimś pajacem, który zamiast ci pomóc to
cię dołuje.
- Zrobiłem przecież
herbatę! - oburzył się.
-
Dziękuję ci, o Panie, bo sama nie dałabym rady.
Zapadła
cisza. Może trochę niezręczna, ale lepsze to niż użeranie się z
nim.
Michael
wstał i podszedł do radia. Włączył je i zaczął latać po
różnych stacjach. Zostawił na tej, która właśnie
puściła Tragedy, z repertuaru Bee Gees.
-
Przełącz - nakazałam. Nigdy nie przepadałam za tą piosenką.
Tak
jak powiedziałam, tak zrobił - na nastęnej stacji konczyło się
właśnie We are the Champions Queenu. Rozkoszowałam się
ostatnimi dźwiękami. Kochałam taką muzykę, a ten zespół
należał do moich ulubionych.
Kiedy
utwór się zakończył, tradycyjne poleciało kilka krótkich
reklam i spikerka zaczęła coś zapowiadać. Nie wsłuchałam się w
jej słowa - nie należało to do moich ulubionych zajęć. Ucichła
i z radia wydobyły się delikatne i wesołe dźwięki. Skądś
kojarzyłam tą piosenkę - ale za cholerę nie mogłam przypomnieć
sobie skąd. Dopiero gdy usłyszałam głos piosenkarza to się
domyśliłam. I nie słyszałam go tylko w radiu - siedział tu obok
mnie i śpiewał razem... ze sobą. No tak, to wcale nie jest dziwne.
-
It's the fallin' in love,
that's makin' me high... It's the being in love, that makes me cry
cry cry!*
- podśpiewywał pod nosem. Na żywo brzmiał o wiele lepiej niż z
płyty.
-
Mógłbyś nie śpiewać?
-
Czemu? - zapytał. Nucił tę melodię cały czas pod nosem i
przytupywał nogą.
-
Bo mnie denerwujesz.
Zmilkł
na chwilę, po czym zaraz znowu zaczął śpiewać. Walnęłam twarzą
w poduszkę i naciągnęłam koc na głowę. Dotrwałam tak do końca,
chociaż sama powstrzymywałam się przed poruszaniem stopą albo
głową w rytm. Leżałam tak jeszcze chwilę, aż nie urwał mi się
film.
~*~
Obudziłam
się tam, gdzie zasnęłam. Znaczy, obudziły mnie rozmowy. Na
początku nie jarzyłam o co chodzi - dźwięk był przytłumiony a
wszystko na co patrzyłam zamazane. Odczekłam chwilę i już byłam
gotowa by sprawdzić, co się dzieje. Z każdym krokiem
przyspieszałam, bo nie byłam pewna tego, czy dobrze słyszę.
Wparowałam do przedpokoju i zastałam tam śmiejących się Michaela
i Sam oraz Dylana i Diane.
-
Czemu mnie nie obudziłeś?! - krzyknęłam w stronę Michaela. -
Przecież widziałeś wcześniej, jak się denerwowałam!
-
Dylan kazał mi tego nie robić - wyjaśnił. - A poza tym uroczo
wyglądałaś ssając kciuka i przytulając się do poduszki.
Wszyscy
wybuchnęłi śmiechem. Tylko nie ja, rzecz jasna.
-
Nie złośc się na niego - wtrącił mój chłopak. - Chyba
dobrze się tobą zaopiekował, prawda Myszko?
-
Mhm. - Odwróciłam głowę. - A teraz wyjaśnijcie mi,
dlaczego do cholery nie było was tak długo?!
-
Złapaliśmy gumę i musieliśmy czekać na pomoc drogową - odrzekła
Samantha. - Potem przyjechała Diana i Louis, i czekaliśmy razem.
Pech chciał, że nie wzięliśmy telefonów.
-
Nikt z was nie miał?
-
Ja miałem - odpowiedział Louis - ale nie było zasięgu.
Westchnęłam
głęboko. Rozejrzałam się dookoła i spojrzałam na zegar. Było
już grubo po dziewiętnastej.
-
Wypadałoby już coś przygotować - powiedziałam. - Jak zaraz nie
zaczniemy to nie zdążymy nic zrobić.
-
Jak wam poszło robienie jedzenia? - zapytała Samantha. - Nie
pozabijaliście się?
-
Wszystko w jak najlepszym porządku. - Spojrzałam wymownie na
uśmiechającego się Michaela. Pokręciłam z powątpieniem głową
i pobiegłam na piętro, żeby przyszykować się do naszych „Świąt”.
Zaraz za mną do pokoju wparowały dziewczyny.
~*~
Założyłam
na siebie sukienkę specjalnie kupioną na tą okazję. Znalazłam ją
tam, gdzie Sam mnie zaciągnęła gdy szykowałyśmy się na
nieszczęsną imprezę u Dominici (pomyśleć, że gdybym na nią nie
poszła to nie miałabym teraz mąki w staniku...). Pani Parker,
która mnie wtedy obsłużyła jest przemiłą kobietą po
pięćdziesiątce. Często do niej zaglądam, ale ostatnio kręci się
u niej więcej osób i ma mniej czasu niż zwykle.
Za
każdym razem, gdy mam na sobie jakiś ciuch u niej kupiony to
zasypują mnie pytaniami - „Gdzie to kupiłaś?”, „Po ile?”,
„Dostanę to jeszcze?”. Odpowiedź jest zawsze taka sama -
„Tajemnica”.
Sama
w sobie była bardzo ładna, choć krój miała prosty.
Osobiście nie lubiłam nosić sukienek i spódniczek, ale
Dylan wtgrał i musiałam w nią wskoczyć. Całe szczęście, że
wybrał w miarę normalną.
Od
góry wstążki przewiązanej w pasie, materiał był
pomarszczony i na siebie nachodził. Dolna częśc natomiast leżała
gładko. Kilka wasrtw delikatnego materiału idealnie nadawała się
do szybkiego wirowania w tańcu.
Moje
nogi zdobiły czarne buty na półobcasie. Tego samego koloru
były dodatki i paznokcie. Oczy delikatnie podkreśliłam szarym
cieniem, usta natomiast maznęłam czerwoną szminką. Włosy
pofalowałam i spryskałam lakierem.
-
Gotowa!
Diana
standardowo założya czarną, obcisłą sukienkę sięgającą do
połowy uda. Włosy spięła w wysokiego koka. Swoje delikatne rysy
twarzy podkreśliła bardzo mocnym makijażem. Zrobiła się też
dużo wyższa - w końcu dziesięciocentymetrowe szpilki nie były
po nic.
Samantha
postawiła na niebieski. Jej sukienka przypominała moją, tylko była
bez rękawów, z głębszym dekoltem i w odcieniach jasnego
błękitu. Włosy spięła w kucyk, ale puściła kilka kosmyków
wolno. Usta musnęła błyszczykiem a na nogi założyła dopasowane
baleriny.
Nie
chcę obrazić Diany, bo ona wyglądała najbardziej „wystrzałowo”,
ale to Samantha była dzisiaj najładniejsza. Zdecydowanie.
Naturalnie, lekko i pięknie. Wyglądała jak wiosna, brakowało jej
tylko kwiatków we włosach i złotego berła w ręce.
-
Schodzimy na dół?
Przytaknęłam
im i wyszłyśmy z pokoju. Na dole czekała juz na nas przemiła
niespodzianka.
* - It's the falling in love - Michael Jackson
~~~~~
Zdecydowanie najgorszy rozdział jaki dotychczas napisałam.
I ciekawe, czemu go wrzucam. Wiecie, postanowiłam go dodać zanim zorientowałam się, że dziś jest sobota.
To cud, że on tu w ogóle jest.
Wiem, że macie ochotę mnie zbiczować. Nie krępujcie się, biorę to na klatę.
I muszę wam coś jeszcze powiedzieć. Bądźcie świadomi tego, że rozdziały teraz nie będą pojawiały się regularnie... Nie wyrobię się, poza tym mam pomysł na drugiego bloga.
Właśnie, co do tego bloga. Od kilku miesięcy jestem tzw. Trybutem, tj. fanem Igrzysk Śmierci. Domyślacie się? Mam jaki-taki pomysł na opowiadanie o Peecie i Katniss, takie inne love story, heh. Może trochę tragiczne, ale to jest przecież fajne. Śmierć, cierpienie, ból, zabawa!
Ale jeśli bym założyła takiego bloga to dopiero po nowym roku - marzec, kwiecień, luty. Zależy, ile rozdziałów w przód napiszę.
Uu, a wiecie co? Nie chwaląc się, byłam dzisiaj na Kosogłosie. Moje życie się kończy, liczyłam na brak próby zabójstwa Katniss przez Peetę.
I WEŹ TU CZŁOWIEKU ROK CZEKAJ NA NASTĘPNĄ CZĘŚĆ.
Dobranoc.
Rozdział, w którym jest mniej akcji, ale moze to i lepiej. Pewnie będzie później.
OdpowiedzUsuńZ błędów:
"Od góry wstążki przewiązanej w pasie, - nie bardzo wiadomo czy wstążka była tylko w pasie czy cała górna część sukienki była z wstążką.
"Kilka wasrtw delikatnego materiału idealnie nadawała się do szybkiego wirowania w tańcu." - poza przestawieniem liter, zamiast nadawała to nadawało ;)
Innych błędów nie wychwyciłam, bo ich nie ma ;)
Czekam na następną część. Pozdrawiam.
Świetnie piszesz czekam na następne notki
OdpowiedzUsuńSUPER ROZDZIAŁ,CZEKAM AŻ MIEDZY NIMI ZACZNIE ISKRZYĆ :D
OdpowiedzUsuńjaka miła niespodzianka ? :( szybko nastepny rodział prosimy :((
OdpowiedzUsuńO jeju, co mogłabym napisać? Pisząc to, że rozdział mi się nie podoba minęłabym się z prawdą :D Czekam na kolejny!
OdpowiedzUsuńŚwietny :D z niecierpliwością czekam na następny ;)
OdpowiedzUsuńRaffy komentuje hurotowo, część pierwsza.
OdpowiedzUsuńDOBRY WIECZÓR.
TAK SIĘ ZŁOZYŁO... Wiesz, 15 listopada a 21 grudnia... Co to dla mnie. Jak obiecać, że się skomentuje, to się skomentuje. XD
Chrzanić powitania. Jadę z tym koksem.
Uprzedzam, komentarz nie będzie piękny i wspaniały, ale ważne, że nie będzie ''czekam na nextciiiik <33 :8**''
:')
LETS GOŁ.
Pozwól, że będę komentować cytatami i urywkami. (Y)
''- Przyniosłem herbatę. - Jackson postawił przede mną kubek parującego napoju. Usiadł na przeciwko mnie i upił łyk gorącej cieczy.''
1) NIE PIJ TEGO, HOŁP. DONT DŻRINK DYS. DOBRZE CI RADZĘ. TO TRUCIZNA. PIGUŁKA GWAŁTU WERSJA CIEKŁA. NIIEEEEEEE.
2) ''parujący napój'' i ''gorąca ciecz''. Dobra. Jestem jedną z dwóch osób na tym świecie, które tak bardzo nienawidzą tych synonimów. Serio. Zdzierżyłabym już powtórzenie, nawet bym go pewnie nie zauważyła. Ale od tych słów mnie skręca. Wybacz :"))
O gosh. Lukam dalej.
''naczynie''
''zamoczyłam w nim swoje usta''
BOŻE.
CO TY JEJ HERBATĘ W GARNKU DAŁAŚ? ._.
Głupie synonimy i moje schizy. (Y)
O faaak.
Hołp zasnęła w pokoju, w którym był Mike. Czy ty się dziecko Boga nie boisz? WEŹ JEJ TAM JAKĄŚ BOMBĘ ATOMOWĄ WALIJ C:
E tam, dupa. Pokrzyczeli na małą Hołp. Ale później w rozdziale były sukenki. I chłopcy. Luuuubię sukienki i chłopców na blogach. To się zawsze jakoś fajnie końcy ccc:
To może ja... To może ja już pójdę do rozdziału 10, co?
Boże, jaki kijowy komentarz. ._.
Sh. Idę dalej.
Zajebiste zdjęcie.
Dobranoc.