sobota, 18 października 2014

Rozdział 5

Dajcie mi w końcu święty spokój!

Obudziłam się w wyśmienitym humorze. Ptaszki ćwierkały, słonko świeciło, zwierzątka biegały po podwórku a kwiatuszki śpiewały, jednak czegoś mi brakowało. Leżałam sama w tym wielkim i - na moje nieszczęście - wygodnym łóżku.
Na tyle wygodnym, by zmusiło mnie do dłuższego leżenia. Zdołałam się tylko odwrócić na drugi bok i zobaczyć, że jest godzina 12:30. Nie będę przepraszać za to, że lubię sobie pospać, bo według mnie to dobra cecha. Dbam o to, żebym była wypoczęta, tak?
Nawet jeśli bym spróbowała wstać, chcąc nie chcąc grawitacja byłaby silniejsza i skończyłabym z twarzą w poduszkach.
Niestety nie wyleżałam długo - mój brzuch domagał się pożywienia. Zawiedziona, założyłam na bieliznę wczorajszą koszulę Dylana i podreptałam po schodach na dół. Unoszący się w powietrzu słodki zapach poinformował mnie o gotowym śniadaniu.
Naleśniki. Znowu.
Nie żebym ich nie lubiła, ale ileż można? Zawsze jak u niego jestem, bądź on u mnie robimy naleśniki. Ewentualnie tosty, ale... Zaczynam wątpić w zdolności mojego, jak dotąd uważałam „kulinarnie uzdolnionego chłopaka”.
Weszłam po cichu do pomieszczenia. Dylan coś tam grzebał w szafce. Stał bez koszulki, dodatkowo wyciągając się w górę przez co miałam idealny widok na jego tors. No przecież nie da się na takiego gniewać...
Usiadłam przy stole i przyjrzałam się przygotowanemu posiłkowi. Na talerzu była ułożona górka naleśników oblanych sosem czekoladowym. Dookoła rozsypane były truskawki.
Brawo. Przynajmniej owoce zmienił.
Odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął szeroko.
- Co tak wcześnie wstałaś? - zaśmiał się. - Przecież dopiero pierwsza.
- A tak jakoś... Jadłeś już?
- Tak. Chyba trzy godziny temu. - Pocałował mnie w policzek i usiadł naprzeciwko. - Smacznego.
Nie czekając na nic zabrałam się za jedzenie.
Muszę go serio kochać, że godzę się na dożywotnie jedzenie naleśników.

~*~

- Dzięki, że mnie podwiozłeś. Po wczorajszym wieczorze mam szczerze dość obcasów.
Uśmiechnął się do mnie i cmoknął w usta.
- Nie ma sprawy. Ja tam po wczoraj mam na razie dość imprez... Mam nadzieję, że nie narobią ci przeze mnie problemów.
- No coś ty. A nawet jeśli, to przecież mam już te dwadzieścia dwa lata, nie? Robię co chcę, a im nic do tego.
- Tak, oczywiście Skarbie. - Zaśmiał się. - A teraz już leć.
- Wyganiasz mnie? - udałam oburzoną. - W takim razie cześć.
Wyszłam z auta i pomachałam mu, na co on ze swoim głupkowatym wyrazem twarzy odjechał. Potem się odwróciłam i niepewnym krokiem weszłam do domu. Starałam się to zrobić jak najciszej... Że też Gabriella musiała sobie wybrać tę porę na wyjście z domu...
- Mamo! Hope już wróciła! - wydarła się. - Co jej zrobisz?!
Gdybym mogła zabijać spojrzeniem, od dawna wąchałaby kwiatki od spodu.
- Ja w przeciwieństwie do ciebie jestem dorosła i mogę robić co chcę, więc z łaski swojej się zamknij - warknęłam i udałam się do siebie.
Czy jestem jasnowidzem?
Do mojego pokoju po chwili wkroczyła jednostka specjalna - wściekła mama i stojący za jej plecami Tom.
- Miałaś wrócić do domu o maks dwunastej - powiedziała surowym tonem i spojrzała na zegarek. - A jest godzina za piętnaście czwarta następnego dnia. Co masz na swoje usprawiedliwienie?
- Ja? Nic. - Położyłam się na łóżku. - Już ci mówiłam, że jestem dorosła.
- To nie jest...
- A właśnie, że jest! Ja pamiętałam o swoich osiemnastych urodzinach, nie to co wy.
To nie było miłe wspomnienie. Tylko tata, Sam, Diana i Dylan pamiętali o tym dniu... A mama i Tom bawili się wtedy najlepsze nad jeziorem. Ale nie było mi zbytnio przykro... Po prostu byłam na nią zła i utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że miejsce córeczki mamusi zajęła Gabriella.
- A poza tym, skoro tak bardzo się o mnie martwiliście, to czemu ani razu nie zadzwoniliście? - dodałam.
- Słuchaj, córeczko...
- Teraz córeczko, tak? - Podniosłam się. - Wyjdź.
- Hope - wtrącił dotąd milczący Tom. - Nie zwracaj się tak do matki.
- Ty też. Nie będziesz mi rozkazywać, jasne? Mam was wszystkich serdecznie dość! Dajcie mi w końcu święty spokój!
Bez słowa opuścili pomieszczenie. Uśmiechnęłam się smutno. Słyszałam jeszcze fragment ich rozmowy, gdy wyszli na korytarz. To przez dorastanie, przejdzie jej. Uważaj gościu, ja już przez ten okres przechodziłam. Teraz mogę zamienić twoje życie w piekło, jeśli tylko sobie zażyczysz.
Rzuciłam się ponownie na materac. Analizowałam wszystko po kolei... Ciekawe, jak poszło Dianie z Louisem.
Zaraz, zaraz. Zapomniałam o czymś?
Oh, shit. Diana i Sam!
Zabiją mnie. Zabiją, poćwiartują, wskrzeszą i jeszcze raz zabiją. Podejrzewam, że moje łóżko niedługo zamieni się w trumnę.
Sięgnęłam po telefon i wybrałam niepewnie numer do blondynki. W końcu ona była tą spokojniejszą, może po prostu załagodzi mój wyrok. Albo z jej ust będzie to brzmiało lepiej. Ale niestety, nie odbierała.
Żartujesz?
No, to próbuję do Diany.
Pierwszy sygnał, drugi... Jest!
- Cześć, kochana - powiedziałam przesłodzonym głosem, starając się wyjść jak najmilej.
- Nie denerwuj mnie. Mam nadzieję, że masz jakieś logiczne i PRAWDZIWE wyjaśnienie tego, że zostawiłaś tam nas same.
- Ja... Yy, pewnie, że mam! - Myśl, Hope, myśl. - Byłam baardzo zmęczona. Uwierz mi, dodatkowo bolała mnie głowa...
- Ależ ja to rozumiem, słoneczko - wycedziła. - Samantha jest ze mną. Będziemy u ciebie... - zawiesiła się - ...od trzech do pięciu minut. Lepiej, żebyś miała gorącą czekoladę i moje ulubione ciastka w domu, rozumiemy się?
I się rozłączyła.
Jak tu je brać na poważnie? Cóż, jedyne co mi pozostało to przyszykować trzy kubki pysznego, gorącego i słodkiego napoju oraz poszukać jakiś ciastek w domu.
Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Niestety nie miałam biszkoptów zamaczanych w czekoladzie - ulubionych smakołyków Panny Smith - ale znalazłam inne. Zaniosłam je do pokoju, postawiłam na szklanym stoliku i nim zdążyłam się odwrócić, usłyszałam sztucznie miły głos mojej matki i równie udawane komplementy moich przyjaciółek. To już była tradycja - ona je wita z uśmiechem, one chwalą wystrój domu i pakują się do mojego pokoju.
- Hejka! - zapiszczała mi do ucha Samantha. Nawet nie zauważyłam tego, kiedy do mnie przyszły.
Albo przyszła.
- Cześć. - Przytuliłam ją zdziwiona. - A gdzie jest Diana?
- Tutaj - burknęła zamykając za sobą drzwi. - Sam, nie miałyśmy być... takie! Miałyśmy na nią pokrzyczeć a dopiero później się cieszyć.
- No tak, ale ja już nie mogę. Nie mogę, rozumiesz? Tak się cieszę, że...
- Zaraz, zaraz. Z czego? O czym nie wiem? - Otworzyłam szerzej oczy. - Czuję się obgadywana i pomijana!
- Widzisz? I po co ci było wracać bez nas?

- Och, przepraszam - warknęłam. - A teraz mówcie.  

~~~~~~
No i takim sposobem dotrwaliśmy do beznadziejnego rozdziału piątego.
<heh, ale rymy>
Ależ ten czas szybko leci, prawda?
Blog ma już ponad miesiąc.. Aż się łezka w oku kręci. :')
I Michaela znowu brak. Na dłużej pojawi się około rozdziału, hm... siódmego lub ósmego, nie pamiętam dokładnie. 
Ten post, a dokładniej rozdział ma ponad 1000 słów. Szósty ma 600, ale postaram się go trochę przedłużyć.
Co tam jeszcze... Yeaew, nie martw się, za jakiś czas postaram się spełnić twoje życzenie. Po prostu bądź cierpliwa. :))
To chyba tyle... 
(agshjsg, pierwszy odcinek TWD za mną, teraz czekam na drugi, skdhsjkdha)

Malffu ♥

Nie, nie całuję ekranu. 


6 komentarzy:

  1. To ja się bardzo cieszę, że moje prośby zostały uwzględnione. :))
    I nie było wcale beznadziejnie. Tylko sielankowo. Takie przygotowanie na coś większego. Zgaduję, że związanego z Mike'm.
    TYLKO, KURCZĘ, CZEGO SIÓDMY/ÓSMY ROZDZIAŁ?
    Przez Ciebie muszę czekać. ;_;
    DZIĘKI.
    Ale przynajmniej komentuję jako pierwsza. YEAH. NIKT MNIE NJE POBIJE.
    Czo ta Sam? Taka łagodna. Trzeba było Hope wygarnąć, mimo całej sympatii do niej, jaką mam. No sorry, ale lubię utrudniać bohaterom życie i robić im na złość. Taki sadysta jestem.
    Ale cóż poradzę na tzw. zboczenie zawodowe. Chyba już za późno dla mnie na leczenie. :c
    Smuteczeg.

    Dobra, kończę już, czekam na następny etcetera.
    Weny na kolejne!
    Yeaew
    Z R5ff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Co się stało? Co się stało? No ej!
    Już wiem jak się czują moi czytelnicy, gdy szykuję im mocne wrażenia na koniec rozdziału :D
    Naleśniki z czekoladą? Przecież to pyszności, co ja bym dała za takie budzenie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dawno nie widziałam, aby ktoś miał tak świetny styl pisania, i żeby w opowiadaniu nie było błędów ;) aż miło się czyta. Fakt, trochę mało Michaela ale to co, poczekam sobie ;) podoba mi się, że nie jest to opowiadanie takie jak większość, gdzie bohaterka spotyka Mike'a w pierwszym rozdziale, w drugim są najlepszymi przyjaciółmi, zakochują się i nic się nie dzieje dalej. Ale to nie o tym miałam pisać, w każdym razie tu będzie inna fabuła co mi się podoba. Wkurza mnie jedynie rodzinka Hope, oprócz jej taty, lecz taki chyba był zamiar? :D czekam na kolejny rozdział, pozdrawiam,
    Anonimowa fanka MJ

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnie się czyta. W zasadzie mogę napisać to co anonimowa fanka MJ, że jeszcze nie spotkałam się z opowiadaniem które jest tak pisane jak to i w którym nie ma błędów jak tu.
    Wszystko jest idealnie, nawet jakby na siłę chciał to nie ma się do czego przyczepić. (no może do tego, że skończył się ten rozdział ;)
    Czekam na kolejną część z niecierpliwością.

    OdpowiedzUsuń

  5. Konsumpcja zarąbistych kanapeczek prawie zakończona.
    Teraz tylko przebrnąć przez herbatkę i jedziemy z tym koksem.
    PRZYNAĆ SIĘ.
    KTO TĘSKNIŁ?
    Spokojnie, psze państwa, rąk nie zliczę, spokojnie.
    Shh, moi poddani, to znaczy, moi fani.
    Przybyłam, zaiste.


    JEDZIEMY Z ROSSDZIAUEM.


    ''Obudziłam się w wyśmienitym humorze. Ptaszki ciwierkały, tak, jak ten Dylana, słonko świeciło, choć przecież słońce świeci zawsze, ale na innych półkulach, zwierzątka biegały po podwórku, chociaż nie mam pojęcia, jak ten jeleń wpierzielił na trawnik, a kwiatuszki śpiewały*, jednak czegoś mi brakowało. Gdzie są kurwa moje podpaski, zasypiałam z nimi.''

    TAK POWINIEN WYGLĄDAĆ POCZĄTEK TEGO ROZDZIAŁU (Y)
    *kwiatuszki śpiewały sama napisałaś. Serio.

    A Dylan, jak to prawdziwy facet, spierdzielił z łóżka kobiety przed jej obudzeniem. Ale poszedł śniadanie robić, tyle dobrze.
    NALEŚNIKI, SERIO?
    ŚMIECIU, NA KAŻDYM SŁITAŚNYM BLOGASKU SĄ NALEŚNIKI, WYKAŻ KRZTĘ KREATYWNOŚCI.


    Dylan odjechał, wracamy do normalności.
    A nie, ta ciota Gabriella jeszcze została, trza się z nią rossprawić.
    O, HOPE. SZYPKO POSZUO. Pokrzyczeliśmy, powyzywaliśmy się...
    Zapomnieliśmy o przyjaciółkach...
    Tsa.
    Gdybyś ty miała czelność zostawić mnie gdzieś samą, to nawet tir ciastek by nie pomógł, cukiereczku. c:
    JESTEŚ AUTOREM, WIĘC WYBACZAM CI TĄ NIEDOŻECZNĄ FIKCJĘ LITERACKĄ, MOŻESZ SZYSKO PRZECIESZ C:

    I dup.
    Notka.
    Gdybym nie wiedziała, że będzie więcej do czytania w rozdziale szóstym, to zwyzywałabym cię właśnie w tym miejscu. ^^
    Cóż.

    Tymczasem...
    Pozwól, iż wrócę do kończenia moich kanapeczek.
    I TAK.
    Już idę komentować R6.
    A ty ić oglądać, shh.


    Żegnaaam.

    ~Raffy

    OdpowiedzUsuń