"Pieniądze nie są mi już potrzebne."
Pospiesznym krokiem
kierowałam się w stronę domu Samanthy. Miałyśmy iść dzisiaj do
galerii poszukać jakiejś odpowiedniej sukienki, na zbliżającą
się wielkimi krokami imprezę, którą organizowała Dominica.
Pod drzwiami jej
domu zapukałam. Po kilku sekundach wybiegła z niego jak oparzona,
mało co mnie nie przewracając. Zdziwiona i nieco
rozbawiona spojrzałam na nią.
- A tobie co?
- Własna matka wygania mnie z domu! Dajesz wiarę? Twierdzi, że siedzę w nim za długo i skończę jako stara panna z kotami. A sama dała mi ten głupi szlaban... Udało mi się zwinąć torebkę i portfel, bo z tego co widziałam, miała już w ręce wałek do ciasta...
Wybuchnęłam
śmiechem. Zaraz potem do mnie dołączyła i tak wyszło, że całą
drogę do centrum handlowego spędziłyśmy głównie na
śmianiu się.
Ona od zawsze miała
poczucie humoru. Poprawiała mi samopoczucie, kiedy była taka
potrzeba. Przychodziła do mnie w różnych śmiesznych
przebraniach i śpiewała dziwaczne piosenki. Jednego razu wparowała
do mnie do pokoju w przebraniu konia, drugiego w stroju dinozaura. Po
prostu jest wspaniała...
- Taaak -
mruknęłam. - Jeszcze tego brakuje, żeby przez tą imprezę znowu zamknęli cię w domu na tydzień...
Szturchnęła moje
ramie, przez co zaśmiałam się pod nosem. Powolnym krokiem weszłyśmy do
ogromnego budynku.
W okół nas
rozciągały się długie alejki sklepów. Po prawej stronie
jubiler - wysadzane kosztownymi klejnotami złote i srebrne zegarki,
kolczyki, naszyjniki i bransoletki. Po lewej natomiast znajdował się
pasaż związany z ciuchami - drogimi, z najlepszych materiałów.
Były tam sukienki, spódniczki, koszule, bluzy, t-shirty,
długie rękawy, krótkie, swetry, jeansy, szorty, kurtki, rajstopy i inne, wcale nie potrzebne mi na tę chwile
rzeczy. Skupiałyśmy się na pierwszym punkcie tej wyliczanki - sukienki.
Całe szczęście
nie martwiłyśmy się brakiem pieniędzy. Nasze rodziny nie należą
do najbiedniejszych... W sumie, to nic sobie z tego nie robimy, a
przynajmniej ja. Pieniądze to tylko przedmioty, które nie
zastąpią nam najpotrzebniejszych wartości.
Rodzice Sam, Diany
i moi razem prowadzą firmę. Tak na dobrą sprawę, to właśnie
przez nią się poznałyśmy. Jedna nudna posiadówka w biurze,
trzy nastolatki i pełno drętwych staruszków na sali
sprawiło, że jesteśmy nierozłączne. Później okazało
się, że chodzimy razem do szkoły i tak już zostało.
- Patrz jakie
cudne! - pisnęła blondynka i pociągnęła mnie w stronę trzeciego
z kolei sklepu.
Faktycznie, ciuchy
były tam bardzo ładne, jednak nie dla mnie. Ona znalazła sobie tam
tylko spódniczkę do kolan. Ja nic. Za to w następnym sklepie
kupiłyśmy... sukienkę. W sensie ona kupiła, ja nie.
Miała prosty krój,
ale na Sam leżała wspaniale. Była koloru fioletowego, z tyłu
wycieniowana do połowy łydki. Od pasa w górę miała
pomarszczony materiał, bez ramiączek.
Ze mną było
gorzej. Przeszłyśmy każdy sklep, a ja nic dla siebie nie znalazłam.
I właśnie dlatego
nienawidzę zakupów!
Tak, dobrze
widzicie. Jestem dziewczyną i ich szczerze nienawidzę. Wolę
przesiedzieć cały dzień przed telewizorem, z puszką Coli i popcornem w ręce oglądając filmy.
- I co teraz? -
zapytała zrezygnowana przyjaciółka.
- Skąd mogę to
wiedzieć? To ty i Diana tu częściej przesiadujecie.
Dziewczynę jakby
olśniło. Bez słowa złapała moją rękę i wyciągnęła mnie z
galerii, niemal nie sprawiając bezpośredniego spotkania mojej
twarzy z twardą kostką chodnikową. Prowadziła mnie przez miasto
kilka minut w ciszy, aż w końcu stanęłyśmy pod jakimś
malutkim, szarym sklepikiem z ubraniami.
- Ty sobie
żartujesz, tak? - zaśmiałam się nerwowo.
- A czy
kiedykolwiek, jeśli chodziło o ciuchy żartowałam?
No ładnie.
- Nie, ale...
- Nie ma ale!
Wchodzimy, ale już! W tym nasza nadzieja.
Nie pozostało mi
nic, tylko się posłuchać.
W sklepie było
cicho i spokojnie. Nikt nic nie kupował, pani sprzedawczyni siedziała
za ladą i patrzyła w podłogę. Kiedy zorientowała się, że ma
klientów jej pomarszczona twarz wykrzywiła się w delikatnym
uśmiechu. Widać było, że miała za sobą te paredziesiąt lat,
mimo to wyglądała na sympatyczną staruszkę.
- W czymś wam
pomóc, dziewczynki? - zapytała zachrypniętym głosem.
- Bo my... -
zaczęłam. - My chciałybyśmy... znaczy ja chciałabym...
- Kupić sukienkę.
- Samantha uśmiechnęła się szeroko. - Dla niej. Na imprezę. Ma pani coś
może?
Kobieta puściła
oczko do blondynki i zniknęła za zapleczem. Czekałyśmy na nią
krótką chwilę, a gdy wróciła niosła w rękach
zakurzone pudło.
- To może Ci się
spodobać - rzekła do mnie. - Weź, kochanie. Na pewno będzie
pasować, nie przymierzaj jej tylko zanieś do domu...
- Co? - zdziwiłam
się. - No dobrze... To ile płacę?
Zaczęłam wyciągać
portfel, kiedy poczułam ciepłą dłoń kobiety na mojej.
- Nic nie płacisz.
Po prostu ją weź.
- Ale ja nie mogę,
Proszę Pani... - Podałam jej banknot.
- Dziecko...
Pieniądze nie są mi już potrzebne. Wiem, to może być dla Ciebie
dziwne, ale zrób to. Wróć do domu i tam ją zobacz.
Zdezorientowana
chwyciłam papierowy karton i skierowałam się do wyjścia.
- Dziękuję.
~~~~~~~~~~~
Cześć, kochani!
Wybaczcie to, że rozdział pojawił się tak późno. Wczoraj nie byłam cały dzień na kompie ani w domu, więc nie dodałam go w nocy, jak zwykle robiłam. Teraz też dopiero zasiadłam przed pudłem, bo miałam gościa a później wzięłam się za sprzątanie (tak, ta półka z Michaelem zawsze zajmuje mi najwięcej czasu...).
Co do samego rozdziału - nie jestem z niego zadowolona. Końcówka pisana trochę na siłę, oklepana i dziwna. Nie miałam kompletnego pojęcia, co mogłabym tam innego wcisnąć, wybaczcie mi to. Mam nadzieję, że te późniejsze rozdziały (od siódmego w górę) się wam spodobają, bo teraz jestem w trakcie ich pisania i chyba nie wychodzą najgorzej.
Nie złośćcie się jeszcze brak Michaela - w czwartym rozdziale będzie go troszkę więcej.
I zmieniając temat - szybko zleciało, nie? Zaczynam już trzeci tydzień z blogiem. Miło. :)
Także ja kończę, bo nie wiem co mogę jeszcze napisać. Dziękuję osobom komentującym, te słowa bardzo motywują! :)
"You can be a winner but you got to keep the faith (...) don't let noboy turn you round"
"You can be a winner but you got to keep the faith (...) don't let noboy turn you round"
Malffu ♥
Gościa miałaś?
OdpowiedzUsuńKAMA.
Wszystko wyjaśnia.
ROSSdział, Martyna, rozdział.
Krótki, to na pewno, ale znając ciebie rozkręcisz się przy wkroczeniu Mike w fabułę, więc nie narzekam. XD
Serdeczne podziękowania dla starszej pani ze sklepu. Taki dziwny promyczek w tym rozdziale. XD Jeszcze nie spotkałam takiej sprzedawczyni, która odpierdzieliłaby mi sukienkę za free, ale też nigdy nie kupowałam sukienki, so... XD
W każdym razie czekam na następny i mam nadzieję, że rozwalisz nasze móżdżki swoją fabułą. c:
~Martynu
PS. ZAPRASZAM SZYSKICH DO ZAKŁADKI Z BOHATERAMI, MÓJ DUŻY WKŁAD W SZUKANIU I WYBIERANIU ZDJĘĆ POSTACI UCZYNIŁ JĄ WYJĄTKOWĄ. C':
Musiałam, powiew mojego charakteru musi się znaleźć w komentarzu. XD
Trochę późno, ale jestem! :)
OdpowiedzUsuńŻeby nie było - rozdział przeczytałam na początku. Tylko nie skomentowałam - co nadrabiam.
No tajemniczo jest, nie powiem. Ale też nieco krótko. Mam nadzieję, że nadrobisz to w następnych rozdziałach ;>
I czekam na wielkie wejście Króla Popu. Czuję, że to niedługo. :)
Fajna ta staruszka. Ale chyba jej nie można ufać. No bo kto normalny daje sukienkę w pudełku za free? A może to nie jest sukienka, tylko... no nie wiem, banan? Tajemniczo.
Błędy... wybacz, ale jestem niechcemisiem. Wiedz jednak, że masz ich mało. :3
Co tam jeszcze... a tak. Czekam na kolejną część. Czekam na Mike'a. Czekam na jakąś akcję z nim. Będzie się działo, ja to wiem. :]
Do kolejnego rozdziału, pani Jackson! :))
Yeaew z R5ff
Co tu dużo mówić, rozdział świetny tylko krótki :D Ale nie smucę się tym, bo za pewnie następne będą dłuższe. Czekam na następny rozdział z niecierpliwością.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam <3
Rozdział króciutki, liczę na dłuższe! Ta pani w sklepie... Mama Michaela? Tak mi się skojarzyło z pieniędzmi i dobrocią...
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, co ci się tam w głowie układa na temat tej historii. Juz widzę, że będzie ciekawie.